wtorek, 27 stycznia 2015

Ulubieńcy roku 2014


Cześć!
W końcu mam trochę czasu żeby ogarnąć dla was ulubieńców zeszłego roku. O dziwo znalazło się nawet kilka produktów z jednej kategorii kosmetycznej, co rzadko się u mnie zdarza. Jednak bardzo się z tego cieszę, że tak wiele kosmetyków, które zakupiłam się u mnie sprawdziło, bo bardzo nie lubię wyrzucać pieniędzy w błoto, kupując buble (żadna z nas tego nie lubi).


Zacznę może od kolorówki, której jest nawet całkiem sporo (szczególnie tuszy do rzęs). Zacznę może od podkładu, który podbił moje serce, a jest nim Revlon Nearly Naked w odcieniu 120 Vanilla. Tak dobrego podkładu jeszcze nigdy nie miałam. Nie wysusza mojej skóry, pięknie i naturalnie na niej wygląda, nawet po kilkunastu godzinach spędzonych w różnych warunkach, nie tylko atmosferycznych, ale i różnych sytuacjach życiowych. Obojętnie jak i czym go nałożę i tak świetnie wtapia się w skórę. Może nie kryje jakoś ekstra, bo krycie ma średnie, ale mi takowe maskowanie niedoskonałości i wyrównywanie kolorytu skóry wystarcza. Nie ciemnieje, schodzi z twarzy równomiernie, a jedynym minusem jakim mogę się w tym podkładzie dopatrzeć jest brak pompki.
Do podkładu dokupiłam sobie (za poleceniem mojej koleżanki Kasi) puder prasowany Revlon Nearlny Naked w odcieniu 010 Fair. Puder ten naprawdę na długo matuje moją skórę, nie tworząc przy tym efektu maski, a nawet bym rzekła, że twarz wygląda po przypudrowaniu świeżo i promiennie (oczywiście jeśli nie przesadzimy z ilością). Produkt ten nakładam pędzlem, bo ładniej wygląda na twarzy, jednak do opakowania dołączony jest malutki puszek, którego rzadko używam, a który nawet dobrze ten puder nakłada na twarz. Innym pudrem prasowanym, w którym się zakochałam był puder z firmy Manhattan w odcieniu Naturelle, który jest jednak troszeczkę gorszy od pudru opisanego powyżej, a to dlatego, że nie matuje na tak długo jak Revlon Nearly Naked. Mimo wszystko równie ładnie wyglądał na twarzy, równo z niej schodził i jej nie wysuszał. Jego zaletą jest natomiast prawie 3 razy niższa cena od poprzednika, a mianowicie nie kosztuje on 49,99zł jak to jest w przypadku Revlona, a 22,99zł w cenie regularnej.
Jeśli chodzi o róże do policzków moimi ulubieńcami były w tym roku dwa odcienie, dwóch różnych marek: prasowany brzoskwiniowy róż Inglota nr 84 i sypki zgaszony róż nr 50 Opal Rose Maybelline. Oba równie często używałam, jednak zgaszony róż używam głównie w te chłodne jesienno-zimowo miesiące, a ten cieplejszy Inglotowski odcień stosowałam na wiosnę i w lato. Oba róże bardzo ładnie wyglądają na mojej bladej skórze, długo się utrzymują i dobrze dają się rozcierać, nie tworząc przy tym plam.
No i na koniec przedstawię wam moje trzy ulubione tusze do rzęs, które naprawdę dobrze wspominam. Pierwszym tuszem, który był moim odkryciem w 2014 roku był tusz do rzęs Eveline Mega Size Lashes z dosyć wygiętą szczoteczką, która bardzo ładnie rozdzielała, wydłużała i troszeczkę pogrubiała rzęsy już przy pierwszej warstwie. Drugim tuszem, który polubiłam jest słynny tusz z firmy Lovely Curling Pump Up Mascara, który ładnie rozdzielał moje rzęsy, wydłużał je i podkręcał. Niestety bardzo szybko wysychał i ciężko było nałożyć druga warstwę i tak samo szybko się osypywał tworząc tzw. efekt pandy. Niestety równie szybko wysechł i już po około 6 tygodniach nadawał się do kosza. Wybaczam mu jednak to wszystko, bo tusz ten kosztuje tylko 8,99zł w cenie regularnej :) Ostatnim ulubionym tuszem jest tusz z firmy L'oreal Volume Million Lashes So Couture, który udało mi się nabyć za 32zł, a który używam jeszcze do teraz. To jest dopiero odkrycie! Tusz używam już od ponad dwóch miesięcy, a nadal nic się z nim nie dzieje, nie osypuje się, nie wysechł. Nadal zachowuje się jak nowy! Ładnie rozdziela moje rzęsy, pogrubia je i troszeczkę wydłuża, ale niewiele. Mimo wszystko tworzy z rzęs firankę, która przepięknie zdobi oko i na którą uwagę zwracało wiele kobiet, myśląc sobie, że mam doklejone sztuczne rzęsy. Niestety regularna cena tego tuszu to ponad 60zł. Uważam jednak, że tusz ten jest warty wydania na niego tych pieniędzy, jednak najlepiej poczekać na jakąś dobrą promocję i kupić go taniej, tak jak ja to zrobiłam przy okazji jednej z rossmannowskich promocji.


Jeśli chodzi o kolorówkę pod postacią lakierów i innych produktów związanych z paznokciami to moim ulubieńcem 2014 roku jeśli chodzi o ich zmywanie, jest zmywacz do paznokci Isana Mandelduft (ten zielony). Duża butla kosztuje jakoś 7zł i naprawdę dobrze radzi sobie ze zmyciem większości lakierów. Jakoś szczególnie mocno nie wysusza skórek wokół paznokci, jest wydajny i nawet bardzo nie śmierdzi.
Jeśli chodzi o utrwalenie lakieru na paznokciach moim ulubieńcem stał się top coat Insta Dri z Sally Hansen, który nie tylko utrwali lakier, pozwalając nam dłużej cieszyć się brakiem odprysków, ale także przyspieszy wyschnięcie lakieru i doda naszym paznokciom połysku. Jest naprawdę wydajny i poza tym po zużyciu połowy buteleczki nadal nie zrobił się glutowaty.
Przechodząc jednak do samych lakierów moimi ulubieńcami stały się trzy lakiery, trzech marek kosmetycznych. Wiem, że na zdjęciu jest aż pięć lakierów, jednak dwa lakiery Paris firmy Golden Rose aż tak często nie były przeze mnie używane jak pozostałe. Pozostając przy firmie Golden Rose moim ulubionym lakierem stał się lakier w odcieniu malinowej czerwieni z serii Rich Color nr 57. Z firmy Yves Roche pokochałam lakier w popielatym kolorze nr 106 Taupe, który jak dla mnie jest jasnym brązem. Natomiast z firmy L'oreal polubiłam się z lakierem z serii Color Riche nr 506 Exotic Grenad. Wszystkie te lakiery lubiłam za trwałość, szybkie wysychanie, a przede wszystkim za kolory, które mnie uwiodły. 


Nadeszła teraz pora na moją ulubioną część kolorówki, czyli na pomadki do ust. W 2014 roku pokochałam trzy serie z trzech różnych firm kosmetycznych. Moimi ulubieńcami ulubieńców są pomadki firmy Wibo z serii Elixir w odcieniu nr 03 (fuksja) i 07 (ciepły róż), które nie tylko nawilżają usta, ale równie pięknie je nabłyszczają. Może trwałość na ustach nie jest największa, ale ich prezentacja na nich już tak. No i pomadki te całkiem ładnie pachną i smakują :) Przeciwieństwem blasku jest mat, a jeśli o niego chodzi to polubiłam się z dwoma odcieniami firmy Golden Rose z serii Velvet Matte, a odcieniami tymi są piękna malinowa czerwień nr 19 i hibiskusowy, nieco neonowy róż nr 04. Jeśli chodzi o czerwień to jest to cudowny odcień, który naprawdę do mnie pasuje i który przy okazji optycznie wybiela mi zęby :) Róż także kocham, ale używam go stosunkowo rzadziej niż czerwień. Pomadki te nie wysuszają ust i całkiem długo się na nich utrzymują, jednak powodują nieprzyjemnie uczucie wyschniętych ust, co mnie akurat nieco przeszkadza. Pamiętajmy jednak, że matowe pomadki najlepiej prezentują się na zadbanych ustach, więc przed ich użyciem proponuję wykonać sobie peeling ust.
Idealną pomadką na jesień okazała się pomadka z firmy Maybelline w odcieniu nr 345 Plum Sunrise w śliwkowym odcieniu z dodatkiem rozświetlających drobinek. Niestety seria, z której pochodzi ta pomadka została już dawno wycofana, a szkoda, bo pewnie bym jeszcze zakupiła jakieś inne odcienie, ze względu na kremową konsystencję, dobrą trwałość i niewysuszanie ust.


Moimi ulubionymi zapachami okazały się dwie wody perfumowane firmy Avon z serii Today Tomorrow Always. Po prawej stronie mamy 30ml wodę In Bloom, która należy do zapachów ciepłych i jest naprawdę bardzo trwała. Ta woda była kiedyś w Avonie, ale ją wycofali, by znów przywrócić ją do sprzedaży. Bardzo się z tego faktu cieszę, bo to był i jest jeden z moich ulubionych zapachów jakie kiedykolwiek miałam okazję używać. Natomiast drugą wodą jest woda Today o pojemności 50ml, której miałam już chyba z 4 lub 5 flakoników. Muszę jednak przyznać, że ostatnio mi się już "przejadła" i jak na razie nie planuję zakupu kolejnego flakonika. Obie te wody są całkiem trwałe i nawet niedrogie, bo kosztują około 55zł.


Tutaj nie będę się rozwodzić jeśli chodzi o antyperspiranty i mgiełki. Od wielu lat uwielbiam i ciągle kupuję antyperspiranty firmy Rexona, bo tylko one tak dobrze na mnie działają jeśli chodzi o antyperspiranty drogeryjne. Natomiast mgiełki do ciała mam zawsze z Avonu, bo są one tanie i świetnie nadają się do odświeżenia ciała w gorące dni lub po wysiłku fizycznym. Niestety nie są one trwałe, ale od mgiełki za 8zł trwałości perfum nie wymagam.


Z pielęgnacji twarzy moimi ulubieńcami w 2014 roku były trzy produkty. Woda termalna Uriage doskonale sprawdzała się do odświeżenia w gorące dni, a także jako tonik. Dodatkowo łagodziła drobne zaczerwienienia. Kupiłam sobie już drugie, albo trzecie opakowanie, które jeszcze nie jest otwarte co widać na zdjęciu. Jeśli chodzi o płyn micelarny to moim ukochanym pogromcą makijażu okazał się micel z firmy L'Oreal Ideal Soft, który doskonale radził sobie z niewodoodpornymi kosmetykami, świetnie zmywał tusz, który bardzo szybko rozpuszczał, bez konieczności tarcia oka. Dodatkowo okazał się bardzo wydajny i niedrogi, bo zapłaciłam za niego w promocji jakieś 7, czy 8zł. Z kategorii kremy do twarzy moim ulubieńcem okazał się krem do twarzy Alverde Intensiv Repair, który oprócz świetnego składu, ma także dobrą cenę i świetne nawilżające działanie. Niestety ze względu na swoją tłustą konsystencję nadaje się do stosowania tylko na noc. Szkoda, że krem ten nie jest dostępny stacjonarnie w Polsce, bo na pewno znów bym go kupiła.


Jeśli chodzi o mycie ciała to do kąpieli używam płyny z Avon'u, które pięknie się pienią i pachną. Moimi ulubionymi zapachami w 2014 roku okazały się zapachy: Warm Vanilla i Dark Orchid & Raspberry. Płyny te niestety do tanich nie należą, bo 1 litr kosztuje około 16zł, muszę jednak przyznać, że płyny te są wydajne i właśnie z powodu tej wydajności i cudownych zapachów je kupuję. Mydełka w płynie stale kupuję z firmy Isana, bo mają piękne zapachy i są tanie. Niestety czasami różnią się mocno składem i konsystencją, a niektóre nawet mocno wysuszają skórę. Jednak te dwa przedstawione na zdjęciu (mleko i mód oraz róża i jogurt) bardzo lubiłam, bo aż tak nie wysuszały mojej skóry rąk.
Natomiast jeśli chodzi o nawilżenie rąk to moim ulubionym kremem do rąk okazał się krem z firmy Balea o zapachu owoców leśnych, który doskonale się wchłaniał, nie pozostawiając tłustego filmu na dłoniach, pięknie pachniał, nawilżał i odżywiał dłonie, a także był wydajny. Niestety nie można go już dostać, bo była to wersja limitowana (w niektórych sklepach internetowych jest jeszcze dostępny, gdyby ktoś go szukał).


Z kategorii włosy na ulubieńców roku zasłużyły cztery produkty. Jeśli chodzi o odżywki do włosów to zakochałam się w dwóch odżywkach do włosów suchych i zniszczonych. Jedna pochodzi z firmy Balea i zawiera w sobie olejek arganowy, a druga z Garniera ma w sobie olejek z awokado i masło karite. Obie te odżywki powodowały, że moje włosy po ich zmyciu były gładkie, miękkie i mniej się puszyły. Czuć było, że są one także dobrze nawilżone i dociążone. Obie kosztują niewiele, jednak odżywka Balea jest ciężko dostępna stacjonarnie, natomiast odżywkę z firmy Garnier można bez problemu dostać w każdej drogerii. Z masek do włosów nadal kocham i mam już trzecie opakowanie maskę z firmy Mythos z oliwą z oliwek, miodem, soją i proteinami pszenicy. Maska ta odżywia i nawilża moje włosy, dociąża je, ale ich nie obciąża, wygładza i ujarzmia, powodując, że są one mniej splątane i mniej się puszą. Natomiast do szybkiego odświeżenia włosów, gdy nie chce się mi ich myć, a są one tylko oklapnięte i delikatnie przetłuszczone używam suchego szamponu Batiste, który w mgnieniu oka powoduje, że moje włosy dostają objętości. Niestety po użyciu wyglądają one na suche i bez połysku (szczególnie u nasady). Minusem jest także biały osad we włosach, który troszeczkę widać, gdy się człowiek bliżej przyjrzy, nawet jeśli jako tako wyczeszemy ten proszek z włosów. Ja mam ciemne włosy i na takich włosach wszystko co jasne dostrzega się szybciej, jednak wiem, że Batiste wypuścił na rynek suche szampony przeznaczone dla różnych typów kolorystycznych jeśli chodzi o włosy, czyli dla blondynek, brunetek i jeszcze bardziej ciemnowłosych pań. Pamiętajmy jednak, że suchy szampon nie zastąpi nam normalnego mycia włosów i ich świeżego wyglądu po umyciu, dlatego powinien on być stosowany tylko okazyjnie.

To by było na tyle jeśli chodzi o moich ulubieńców roku. Znacie, któryś z tych produktów lub któryś z nich także znalazł się w waszych rocznych hitach? A może, któryś z tych kosmetyków okazał się u was totalnym bublem? Opiszcie wasze odczucia w komentarzach. Jeśli macie jakieś dodatkowe pytania chętnie na nie odpowiem :)

piątek, 23 stycznia 2015

Kubeczek do masażu CelluBlue, czyli pożegnaj się z cellulitem


Dla wielu kobiet cellulit jest koszmarem, z którym muszą zmierzyć się każdego dnia, a walka z nim nie należy do łatwych. Ja cellulit także mam (jak większość kobiet zresztą), jednak jakoś wielkiej walki z nim nie toczę, bo bardzo rzadko pokazuję nogi i się go nie wstydzę. Gorzej jeśli chcę założyć sukienkę lub krótkie spodenki i wtedy już czuję się sama ze sobą źle.
Poza tym szkoda, że z "pomarańczową skórką" tak rzadko spotykają się mężczyźni, a "cudowne" kremy antycellulitowe nie elminują problemu chociaż w połowie (bez diety i ćwiczeń oczywiście).


Jakieś trzy miesiące temu odezwała się do mnie pani Gabrysia, która zaproponowała mi przetestowanie cudownego kubeczka, który ma pomóc mi pożegnać się z cellulitem. Pomyślałam "czemu nie". Nie ukrywam, że jakieś specjalne diety nie są dla mnie, a moja jedyna aktywność ruchowa ogranicza się do częstego chodzenia. Mimo wszystko chciałam wypróbować moc tego produktu.

Opis producenta:
Za pomocą CelluBlue możesz odtworzyć ruchy słynnego masażu palpate roll. Masaż ten odznacza się wysoką skutecznością w walce z cellulitem i skórką pomarańczową. Za pomocą naszego kubeczka uzyskasz imponujące efekty w ciągu paru tygodni. CelluBlue może być użyty przy różnych rodzajach cellulitu: mieszanym, tłuszczowym, wodnistym, czy włóknistym.
Zasysając fałdy skóry, CelluBlue pomaga wyzwolić lipolizę, czyli usuwanie tłuszczu z komórek tłuszczowych, oraz aktywować i optymalizować cyrkulację żylną i limfatyczną. Skóra staje się lepiej napięta!

   źródło

Jak widać CelluBlue to niebieski, mały, silikonowy kubeczek służący do masażu miejsc dotkniętych cellulitem. Trochę przypomina mi bańkę chińską i nawet podobnie działa, a działa na zasadzie zasysania fałd skóry w trakcie wykonywania masażu (drenaż limfatyczny). Używany może być wielokrotnie, a do wymycia go potrzebna jest tylko woda i mydło.
Najlepsze efekty uzyskuje się przy jego codziennym stosowaniu, a żeby wszystko było mniej bolesne i z poślizgiem powinnyśmy dodatkowo stosować jakikolwiek olejek. Ja stosowałam początkowo oliwę z oliwek, a później "ukradłam" koleżance połowę olejku antycellulitowego firmy Alterra.
Kubeczek ten możecie stosować nie tylko do masażu pośladków i ud, ale także brzucha i bioder. Pierwsze efekty możecie zobaczyć już po trzech, czterech tygodniach stosowania. Ja u siebie dostrzegłam poprawę po około sześciu tygodniach.


Na początku wykonywałam masaż pokazany na filmiku jaki przesłała mi pani Gabrysia. Filmik możecie zobaczyć poniżej. Technika masażu dzieli się na trzy fazy. Jest łatwa i prosta do zapamiętania, więc już po kilku dniach codziennego oglądania filmiku, zapamiętałam go i teraz wykonuję już dane ruchy "z głowy".
Kubeczek daje się łatwo ścisnąć i dobrze zasysa skórę dotkniętą zmianami cellulitowymi. Dobrze porusza się nim po skórze, chociaż na początku sprawiało mi to trochę bólu, szczególnie gdy skóra była mocno zassana. Masaż taki powinien trwać około 5 minut, a całkowity czas przeznaczony na masaż dwóch nóg to tylko 10 minut. Masowanie powinno odbywać się w kierunku dół-góra, czyli od kolan do ud, tak jak krąży limfa.
Jakie efekty zauważyłam po tych sześciu tygodniach? Skóra na udach i pośladkach była bardziej napięta i gładsza, przy ściśnięciu skóry cellulit nie był, aż tak widoczny, jak poprzednio. Muszę tutaj jeszcze zaznaczyć, że masażu nie wykonywałam codziennie wieczorem, bo gdy byłam w pracy na nocnej zmianie to nie miałam sposobności żeby taki masaż sobie wykonać. Może dlatego efekty zauważyłam u siebie stosunkowo późno.
Myślę, że gdy trochę bardziej wezmę się za siebie i będę miała czas i chęci do dalszego używania tego produktu to efekty będą coraz bardziej widoczne i długotrwałe. Na razie samozaparcie mam i masaż wykonuję średnio 5 razy w tygodniu, jednak boję się, że przy natłoku obowiązków i coraz piękniejszej pogodzie za oknem zacznę zaniedbywać siebie i efekty, które powoli są coraz bardziej widoczne znikną w mgnieniu oka. 

Wymiary: średnica 5 cm, wysokość 5,6 cm, waga 1.4 oz


Kosz tego małego kubeczka to 18,90 Euro, więc niestety nie mało. Zakupić go możecie TUTAJ, a czasami możecie go dostać nawet 40% taniej, tak jak to było tuż przed świętami. Jeśli jednak ten mały kawałek silikonu medycznego się u was nie sprawdzi to firma CelluBlue zwróci wam do 30 dni pieniądze.

Myślę, że taki produkt będzie doskonałą alternatywą dla osób, które chodzą na różnego rodzaju masaże antycellulitowe do kosmetyczki, bo zaoszczędzą one więcej czasu i pieniędzy, a efekt prawdopodobnie będzie ten sam. Osoby, które mają samozaparcie i są regularne także mogą być zadowolone z tego kubeczka, bo zauważą u siebie efekty dużo szybciej niż osoby, które nie będą masażu wykonywały codziennie.
Mam nadzieję, że u mnie ta chęć wykonywania masażu się utrzyma, a lenistwo nie weźmie góry :)

niedziela, 18 stycznia 2015

Noworoczne spotkanie blogerek w Sosnowcu


W dniu 10 stycznia tegoż roku odbyło się kolejne blogerskie spotkanie, na którym miałam okazję się znaleźć. Tym razem odbyło się ono w Sosnowcu (w tym mieście miałam okazję być po raz pierwszy) w pubie "Plotka Bar", który z nazwy idealnie wpasował się w nasz klimat. Chciałam tutaj podziękować mojemu chłopakowi, który raczył mnie zawieźć na to spotkanie, bo inaczej nie miałabym się tam jak dostać :)

Jak zwykle zaczęło się od czegoś ciepłego do picia i kilku kostek cukru co by nam to spotkanie jeszcze bardziej osłodzić :)


Ja niestety z racji korków i nieznajomości trasy trochę się pogubiłam i spóźniłam, ale załapałam się jeszcze na część wykładu jaki przygotowała dla nas Ania z Łowcy Trendów. Mówiła nam ona o coolhuntingu oraz trendsettingu oraz dała nam ona kilka rad na temat prawidłowego przebiegu współpracy pomiędzy blogerem, a producentem recenzowanych produktów.


Dodatkowo Ania wspomniała nam o dwóch produktach spożywczych, które sama używa, a które ponoć działają cuda dla naszego organizmu. Opisywanymi przez nią produktami były sok z młodego jęczmienia oraz chlorella, którą bardzo polubiły także jej koty i dzieci ;D Mnie osobiście zainteresował zielony shoot, który miałyśmy okazję skosztować. Mimo, iż nie wyglądał on zbyt ciekawie to smakował naprawdę dobrze :)


Następnie pan Jurek opowiedział nam o strategi firmy, w której pracuje, jej zasadach działania i promocji produktów. Jest on niezależnym partnerem biznesowym marki LR, której nigdy wcześniej nie miałam okazji poznać. Widać było, że pan Jurek był trochę zdenerwowany wystąpieniem, ale przy takiej liczbie kobiet wlepiających w niego swój wzrok mało który facet by się nie stresował :P


Pan Jarek przygotował dla nas także test, w którym miałyśmy w półtora minuty dostać się ze startu do mety. Jako, że ja lubię niebanalne rozwiązywanie testów i spraw zaznaczyłam strzałką taką oto możliwość rozwiązania tego quizu no i jako jedyna zrobiłam to tak jak chciał pan Jarek :P


W spotkaniu udział wzięło 11 dziewczyn, a organizatorem spotkania była Agnieszka z bloga agnieszkanet.blogspot.com, której serdecznie dziękuję za umożliwienie mi wzięcia udziału w tym sobotnim spotkaniu.

Oto wszystkie uczestniczki spotkania:
Agnieszka - agnieszkanet.blogspot.com,
Justyna - jkochajszlocha.blogspot.com  oraz www.produktnatury.com.pl
Karolina - fashionak-sklep.blogspot.com
Alicja - poradnikbezradnik.blogspot.com
Kasia - hutosia.blogspot.com
Dominika - kosmetykowyswiat.blogspot.com
Karolina - biszkopcik86.blogspot.com
Sandi - sandi-beauty-lifestyle.blogspot.com
Aja - rarityikosmetyki.blogspot.com
Kasia - kasias1980.blogspot.com
no i ja Asia - todaytomorrowforeverbeauty.blogspot.com


Jak zwykle to bywa na takich spotkaniach są plotki i ploteczki, odbieganie od tematu i masa uśmiechu. Z Ają mogłabym rozmawiać o Yankee Candle przez cały wieczór, a z Alicją i Kasią jesteśmy ugadane na kawkę.


Następnie zamówiłyśmy sobie pizzę, a sztućce przyniesiono nam w... doniczce. Nie wiem, czy to jeszcze pomysłowość, czy brak gustu. Mi się to niezbyt spodobało.


No i w końcu przyszedł czas na wymiankę kosmetyczną i rozdanie upominków od sponsorów. Zaczęło się oglądanie, komentowanie i wąchanie produktów. Swoją drogą muszę jeszcze wspomnieć o Darku (mąż organizatorki), który wprowadzał ws nasze dyskusje dawkę humoru :)

Oto co dostałyśmy:

Od firmy Nikwax dostałyśmy impregnaty do ubrań i sprzętu turystycznego. Niestety nie mam rękawic i sandałów, ale może impregnat do skóry zużyję.

Łowcy Trendów, E-Makijaż i Dermasova, od której dostałyśmy rękawiczki dla alergików.

Od firmy Dr. Marcus dostałyśmy dwa przepiękne odświeżacze powietrza do samochodu. Truskawkowy pachnie obłędnie! Dodatkowo otrzymałyśmy po dwie próbki kosmetyków: fioletowe do włosów, a czarne do całego ciała dla mężczyzn.

Od firmy MIO otrzymałyśmy próbki produktu dla zmęczonych mięśni. Ja oddałam je chłopakowi, bo osobiście nie ćwiczę, a on tak. Powiedział mi, że u niego efekt był odczuwalny, ale w nieznacznym stopniu. Dodatkowo dostałyśmy gumę do ćwiczeń, którą także mu oddałam. Powiedział, że sprawdza się dobrze i ćwiczy nią mięśnie łydki.

Od Drogerii Cytrynowa dostałyśmy maskę do twarzy, mydełko Aleppo, sól bocheńską i wosk Yankee Candle (mój akurat ma pachnieć kwiatem hibiskusa).

Firma Oceanic przysłała nam trzy produkty AA z serii ultra nawilżenie: krem intensywnie nawilżający, płyn micelarny i krem BB. Krem BB niestety ma za ciemny odcień w porównaniu z moją karnacją, ale pozostałe produkty chętnie wypróbuję, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że mam bardzo suchą skórę.

Od firmy Joko dostałyśmy paletkę cieni w formie testera, podwójny wypiekany cień do powiek i lakier do paznokci. Muszę przyznać, że z cieni cieszę się najbardziej :)

Dermaglin przysłało nam maseczki do twarzy i skóry głowy. Niestety dwie maseczki szlag trafił tzn. okazało się, że opakowanie było rozwalone i połowa produktu znalazło się na, a nie w opakowaniu. Myślę, że resztę da się jakoś uratować.

Firma Virtual przysłała nam podkład (bardzo ciemny jak dla mnie), błyszczyk (nie mój kolor) i eyeliner w kolorze złota (czystego złota, z którego bardzo się cieszę, bo taki eyeliner bardzo ciężko było mi znaleźć).

Od fashionAK dostałyśmy kupony rabatowe, od pana Jurka dostałam odżywkę do paznokci z firmy LR, a od firmy Diamond Cosmetics dostałam oliwkę do paznokci i skórek.

Na koniec chciałabym wam dziewczyny (i chłopacy) podziękować za wspaniałe spędzenie czasu, rozmowę i wywołanie na mojej buzi uśmiechu, Adze za umożliwienie mi spotkania z wami, Ani i Jarkowi za ciekawe wykłady na temat tego czym się zajmują, a sponsorom za upominki.

piątek, 9 stycznia 2015

Delikatny peeling enzymatyczny do twarzy od Pharmaceris


Cześć :)
Dzisiaj przychodzę do was z kosmetykiem, który wywołuje u mnie mieszane uczucia. Takim kosmetykiem jest peeling enzymatyczny do twarzy Puri-Sensipil firmy Pharmaceris, który zakupiłam na promocji w Super-Pharmie skuszona ogromnym polecaniem tego produktu przez panią sprzedawczynię.


Jeśli chodzi o pielęgnację twarzy to peelingów mechanicznych już nie stosuję (a raczej stosuję je bardzo rzadko). Przerzuciłam się na peelingi enzymatyczne, bo są delikatniejsze i moja skóra reaguje na nie dużo lepiej. Stosuję je częściej niż stosowałam peelingi mechaniczne, bo raz, dwa razy w tygodniu w zależności od potrzeb mojej skóry. Peeling firmy Pharmaceris zakupiłam, bo pani sprzedawczyni zachwalała go pod niebiosa, mówiła że sama go ma i to jest najlepszy enzymek jaki jej się przytrafił. Pomyślałam sobie "czemu nie" i zakupiłam go za niewysoką cenę prawie 28zł.


Zacznę może od tego, że produkt ten trzymałam na twarzy nie 10 minut tak jak pisze producent, a 40 lub 60 minut i nic mi się z twarzą nie stało :D
Pierwsze użycie już wzbudziło mieszane uczucia, bo suche skórki z nosa nie zeszły, a miałam nawet wrażenie, że stały się nieco większe i bardziej uwidocznione. Za to z czoła i policzków martwy naskórek zszedł bez problemu. Przyszedł czas na kolejne użycie. Po zmyciu resztek produktu przyglądam się sobie w lustrze i widzę, że suchych skórek nie ma. Niestety rano po przebudzeniu wstaję i widzę, że schodzi mi skóra z nosa. Myślę sobie "co jest grane?". Kolejne użycia kończyły się różnie. Raz cały martwy naskórek został usunięty, a raz sobie nie radził . Jednak przy regularnym stosowaniu dwa razy w tygodniu zauważyłam, że ilość suchych skórek się zmniejsza, a po dwóch miesiącach pozbyłam się ich całkowicie. Niestety nie jestem osobą regularną i nie mam głowy do tego żeby pamiętać o tym, że dwa razy w ciągu tygodnia mam zrobić sobie peeling twarzy. Dlatego szukam czegoś co jest mocne i wystarczy to stosować tylko raz w tygodniu, aby pozbyć się martwego naskórka.
Oprócz usuwania martwego naskórka zauważyłam, że po użyciu moja skóra jest lekko napięta i nawilżona, no i przede wszystkim jest miękka :) Jeśli chodzi o rozjaśnienie skóry to rzeczywiście delikatne działanie w tym kierunku zauważyłam.
Produkt ten nie uczula, nie podrażnia mojej suchej i wrażliwej skóry. Jeśli chodzi o zapach to czuć w nim chemię, ale nie jakoś tak chamsko. Jest to delikatny zapach, bardzo podobny do zapachu peelingu enzymatycznego z e-naturalne.pl. Mimo wodnistej konsystencji wydajność tego produktu oceniam na bardzo dobrą, bo peeling stosuję już pół roku, a pozostało mi go jeszcze połowa opakowania.


Podsumowując: tego peelingu już nie zakupię, bo aktualnie czaję się na peeling enzymatyczny z Oranique i to on jest następny na mojej liście zakupowej jeśli chodzi o enymki ;)
Peeling enzymatyczny z firmy Pharmaceris sprawdzi się u osób, które mają wrażliwą skórę, niezbyt duży problem z suchymi skórkami i są regularne, bo regularne stosowanie w przypadku tego produktu działa cuda i pozwala na całkowite pozbycie się suchych skórek. Najlepsze efekty zauważyłam przy stosowaniu tego produktu co najmniej dwa razy w tygodniu.

Moja ogólna ocena: 4-/5

LINK: Opinie na Wizażu

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...