czwartek, 19 listopada 2015

Haul zakupowy z ostatnich trzech miesięcy


Cześć :)
Po dość długiej nieobecności na chwilę do was wracam. Dzisiaj przychodzę do was z haul'em zakupowym, czyli moimi zakupami, które zrobiłam w ciągu ostatnich trzech miesięcy. Trochę się tego nazbierało, jednak wiele kosmetyków mi się skończyło no i zapasy musiałam uzupełnić :)


Pierwszym zakupem jakim się pochwalę są trzy świece Yankee Candle z limitowanej, numerowanej serii z dwoma knotami. No.2 to zapach kokosa i morskich kwiatów (najpiękniejszy z całej trójki), No.3 to połączenie kokosa z mandarynką, a No.4 to nic innego jak połączenie kokosa z ananasem. Dodatkowo w gratisie od koleżanki otrzymałam dwa woski Yankee Candle. Czerwony to zapach czerwonego jabłka (bardzo lubię ten zapach, przypomina mi zapach jabłek w drewnianej skrzyni stojącej kiedyś na targu), a ten brązowy to zapach cynamonu (będzie idealny na święta). Niestety nie wiem skąd te świece są, bo kupiła mi je znajoma za granicą.


W Biedronce podczas jednej z promocji kupiłam sobie po raz pierwszy ten wychwalany przez większość płyn micelarny z Garniera do skóry wrażliwej. Zapłaciłam za niego coś około 11zł. Swoją drogą jest to naprawdę świetny micel, który zasługuje na miano ulubieńca w kategorii demakijaż. Dodatkowo kupiłam sobie z Garniera dwie odżywki do włosów. Żółtą (z olejkiem z awokado i masłem karite) miałam już kiedyś i byłam z niej bardzo zadowolona. Odżywka z cudownymi olejkami (kameliowym i arganowym) również okazała się hitem i mogę wam ją szczerze polecić. Oba te produkty przeznaczone są do włosów zniszczonych, a każda z tych odżywek kosztowała mnie 6,99zł.
Jak możecie sami zobaczyć na dolnym zdjęciu zrobiłam sobie całkiem spory zapas płatów kosmetycznych. Trudno było go nie zrobić, bo jeden taki trzypak kosztował mnie tylko 5,99zł. W Biedronce kupiłam sobie także maseczkę do twarzy firmy Czyste Piękno oraz krem bio-ochronny na zimę Flos-Lek.


Kolejny produkt, który kupiłam w Biedronce to balsam do ciała Garnier dla skóry bardzo suchej, który jak na razie czeka w szafce na swoją kolej. Zapłaciłam za niego 10,99zł. Te miniaturki hotelowych kosmetyków dostałam od przyszłej teściowej. Zużyłam je niedawno podczas 4-dniowego pobytu w Zakopanem. Opakowania sobie zostawiłam, bo pewnie mi się przydają na następny wyjazd.
Z Avonu zamówiłam sobie ich nowy tusz do rzęs False Lash, który u mnie totalnie się nie sprawdza. Mam wrażenie, że dostałam jakąś felerną wersję, bo już przy pierwszym użyciu na szczoteczce było widać grudki. Tusz szybko się osypywał i tworzył efekt pandy, a przy tym jakoś ogromnej objętości nie dodawał. Szczoteczka w tym tuszu jest baaaardzo duża i nie jest silikonowa, co niestety nie bardzo mi odpowiada. Niestety ten produkt już znalazł się na dnie kosmetyczki.


W Lawendowej Szafie zakupiłam sobie kilka rosyjskich kosmetyków. Zaczynając od prawej:
-nawilżająca Pianka do Cery Suchej i Wrażliwej Ecolab 19,90zł,
-szampon do włosów przesuszonych zabiegami kosmetycznymi (suchych i zniszczonych) Planeta Organica 14zł,
-maska do włosów suchych i zniszczonych odżywienie i regeneracja z serii Afryka Planeta Organica 15zł,
-szampon Babuszki Agafii do włosów suchych i farbowanych Zsiadłe Mleko 7zł,
-spray termoaktywny do układania i regeneracji włosów Ecolab 21,90zł,
-tonik nawilżający do skóry suchej i wrażliwej Ecolab 12,90zł,
oraz maska do włosów z organicznym jaśminem i olejkiem jojoba 19zł.


W prezencie otrzymałam dwie małe paletki cieni. Jedna z Inglota (swoją drogą używam tych cieni jako róży i sprawdzają się pod tym względem świetnie), a druga z Avonu. Używam ich ostatnio do wykonania dziennego makijażu i jak na razie jestem z wszystkich tych cieni zadowolona.


Oczywiście nie mogłam opuścić promocji -49% i w Rossmannie kupiłam sobie:
Górne zdjęcie:
- lakier do paznokci Rimmel z serii Rita Ora w odcieniu nr340 Berries and Cream za 5,61zł
- lakier do paznokci Eveline w odcieniu nr928 za 5,09zł
- tusz do rzęs Seduction Code no.4 Volume & HD Definition z firmy Astor za 15,80zł
- tusz do rzęs L'Oreal False Lash Telescopic za 32,48zł
- eyeliner w pisaku Art Make Up firmy Eveline za 6,11zł
Dolne zdjęcie:
- baza pod makijaż Wibo za 7,64zł
- bibułki matujące Wibo za 3,31zł
- podkład Bourjois Healthy Mix w odcieniu nr 51 za 30,60zł/szt


Dodatkowo kupiłam sobie w Rossmannie maskę na noc Super Power Sleeping Mezo Mask dla skóry dojrzałej firmy Bielenda, za którą zapłaciłam tylko 13,99zł, ponieważ była to cena na do widzenia. Skusiłam się także na zimowe mydło Isana za 2,49zł o przepięknym zapachu wanilii i karmelu.


Również w Rossmannie (już dawno temu) kupiłam sobie farbę do włosów Palette Deluxe nr 678, uwielbiany przeze mnie płyn do kąpieli dla mam Babydream za 6,99zł w promocji oraz suchy szampon Batiste o kwiatowym zapachu, który kosztował mnie 11,99zł.


W drogerii Super Pharm kupiłam sobie dwa nawilżające balsamy do ciała firmy Tołpa z serii Botanic Amarantus za 14,99zł sztuka. Do zakupu perfum dostałam za 6,99zł micelarny płyn do demakijażu Dermika, a za zgromadzoną ilość punktów wybrałam sobie za 1zł nawilżające mleczko do ciała firmy Le Petit Marselliais.
Dodatkowo kupiłam sobie dwa balsamy do ust firmy Tisane, które uwielbiam, bo najlepiej chronią, nawilżają i leczą moje usta. Jeden słoiczek kosztował tylko 5zł, więc żal było wziąć tylko jeden. W promocji zakupiłam także krem do rąk Nautrogena, który kosztował mnie 7,99zł, chusteczki do higieny intymnej AA za 4,99zł i odżywkę do włosów w sprayu Nouristing Oil Care firmy Dove za 9,99zł. Mojemu narzeczonemu w prezencie świątecznym kupiłam perfumy YSL L'Homme o pojemności 60ml, za które dałam 179,99zł (ponoć przecenione były z 280zł).


To by było na tyle jeśli chodzi o moje kosmetyczno-świecowe zakupy. Dajcie znać co wy kupiłyście w ostatnich miesiącach i co upolowałyście w rossmannowskiej promocji -49% :)

piątek, 16 października 2015

Projekt denko: dużo zużytej kolorówki i pielęgnacji


Hej ;)
Wiem, że miesiąc się jeszcze nie skończył i może nie pora na projekt denko, ale aktualnie mam trochę czasu dla siebie i mogłam stworzyć ten post. Poza tym wiem, że do końca miesiąca niczego nie zużyję już do dna, bo aktualnie królują u mnie same nowości. Co miałam wykończyć, już wykończyłam i teraz czas na podsumowanie działania zużytych kosmetyków.


Z kategorii ZAPACHY zużyłam:

Halle Berry woda perfumowana Exotic Jasmine 15ml- kupiłam ten zapach dlatego, że przyciągnęła mnie do niego nazwa. Jaśmin zawsze kochałam, ale zapach tej wody odbiegał od klasycznego zapachu tego kwiatu. Mimo to spodobał mi się na tyle, że postanowiłam kupić malutki flakonik. Intensywność i trwałość były niczego sobie, ale ten zapach już mi się znudził, więc kolejnego flakoniku raczej nie kupię. Niemniej jednak sam flakon mimo, że jest prosty to ciekawie wygląda i pięknie prezentuje się na toaletce. Cena w Rossmannie to prawie 80zł za 30ml, więc wcale nie tak mało. Więcej o tym produkcie możecie przeczytać TUTAJ.

Avon woda perfumowana Today 50ml- bardzo lubiłam ten zapach i wykończyłam już jego kolejny flakonik. Na razie zrobię sobie od niego przerwę, ale kiedyś do tego zapachu pewnie powrócę. Serię Today Tomorrow Always uwielbiam przede wszystkim za trwałość i intensywność zapachów, a zapach Today wydaje mi się najbardziej intensywnym i trwałym zapachem o tajemniczych i uwodzicielskich nutach zapachowych. Więcej o tym produkcie możecie przeczytać TUTAJ.


Z kategorii CIAŁO zużyłam:

Krem do depilacji miejsc wrażliwych Eveline Just Epil 125ml- krem ten używałam tylko do depilacji okolic bikini i szczerze mówiąc średnio się spisywał. Jak go trzymałam na skórze dwa razy dłużej niż zaleca producent, czyli 10min to prawie wszystkie włoski schodziły. Jednak gdy trzymałam go na skórze tylko 5min to w niektórych miejscach włoski nie chciały schodzić i trzeba było dopomóc sobie golarką jednorazową. Aktualnie mam jeszcze jedno jego opakowanie, ale po jego zużyciu kupię sobie coś innego.

Balsam do ciała Nivea Pure&Natural do skóry normalnej i suchej 250ml- kupiłam ten produkt tylko dlatego, że na opakowaniu było napisane "intensywne nawilżenie przez cały dzień", a że mam skórę suchą to produkt ten powinien pomóc mi w jej nawilżeniu. Na szczęście się na nim nie zawiodłam jeśli chodzi o to działanie. Nawilżał dobrze, ale nie jakoś rewelacyjnie, szybko się wchłaniał, dobrze się go rozsmarowywało na ciele. Niestety zapach był średnio przyjemny, dlatego już go nie kupię.

Balsam do ciała Cztery Pory Roku Eco Dermine Nawilżające Eko Jabłko 250ml- za takie eko to ja dziękuję. Produkt miał tak tępą konsystencję, że jej wsmarowywanie w ciało zajmowało naprawdę sporo czasu. Dodatkowo balsam ten długo się wchłaniał i niezbyt przyjemnie pachniał. Skład może nie był zły, ale też nie powalał. Na pewno nie kupię go ponownie.

Antyperspiranty Rexona Sexy i Shower Clean 150ml- bardzo lubię te antyperspiranty, ale chyba będę musiała na jakiś czas z nich zrezygnować, ponieważ mam wrażenie, że przestały na mnie działać tzn. działają, ale nie chronią przed potem tak jak kiedyś. Z całej serii zapachowej uwielbiam zapach Sexy, dzięki któremu pachnę tak jakbym miała na sobie dodatkowo jakieś słodkie perfumy. Mimo, iż jest to antyperspirant to zapach jest na tyle trwały i intensywny, że wiele razy zdarzało mi się słyszeć od pacjentek pytania, czym tak ładnie pachnę. Zapach Shower Clean to zapach świeży, ale nie na tyle piękny, abym ciągle chciała go kupować.

Balsam do ciała Balea z limitowanej edycji White Passion 200ml- zapach może i był piękny, ale konsystencja tego produktu już nie. Balsam ten długo trzeba było rozsmarowywać na ciele, na szczęście szybciej się wchłaniał w porównaniu z eko produktem opisanym powyżej. Również ponownie się na niego nie skuszę.

Naturalny krem do rąk Alva 18ml- mimo, że skład tego kremu jest naprawdę bardzo dobry to ponownie bym go nie zakupiła. Konsystencja tego produktu była tempa, ciężko było go rozsmarować na dłoniach, niezbyt przyjemnie pachniał, a w połowie opakowania okazało się, że krem ten był przeterminowany. Jestem totalnie na nie mimo, że jest to kosmetyk naturalny.

Krem do rąk Balea o zapachu papai i maślanki 100ml- świetny krem do rąk, który bardzo szybko się wchłaniał, cudownie pachniał i był bardzo wydajny. Miałam jeszcze owoce leśne od Balea i krem ten również okazał się rewelacyjny. Polecam oba :)


Z kategorii WŁOSY zużyłam:

Naturalna odżywka do włosów 2w1 regenerująca i ułatwiająca rozczesywanie z masłem shea i olejkiem monoi 150ml- totalnie mnie nie urzekła. Nie pomagała w rozczesywaniu włosów. Włosy plątały się tak samo jak przedtem. Regeneracji także nie zauważyłam. Jedne co było odczuwalne to nawilżenie włosów. Niestety dla samego nawilżenia i dobrego składu nie warto jej kupować. W drogeriach znajdziecie zdecydowanie lepiej działające odżywki, a w dodatku dużo tańsze. Nie polecam tego kosmetyku. Więcej o tym produkcie możecie przeczytać TUTAJ.

Naturalny szampon do włosów Alva 250ml- bardzo polubiłam ten produkt za świetny skład, bardzo dobre pienienie się i wydajność, a także za zapach. Bardzo dobrze oczyszczał włosy i nie było konieczności podwójnego ich mycia. Niestety jego cena powala na kolana, bo kosztuje coś około 55zł. Więcej o tym produkcie możecie przeczytać TUTAJ.

Szampon wzmacniający Garnier Fructis długotrwała objętość 250ml- fajny szampon, ale do sporadycznego używania, ponieważ przy długotrwałym używaniu przetłuszczał mi włosy. Nie zauważyłam dodawania objętości, a jego zapach był taki sobie. Ponownie go nie kupię.

Suchy szampon Batiste Oriental 200ml- tutaj nie muszę chyba wiele pisać. Większość z was zna ten produkt i pewnie większość z was ma go aktualnie w swojej toaletce. Suche szampony Batiste uwielbiam, ten także pokochałam mimo, że zapach nie był jakiś powalający. Kto jeszcze nie miał styczności z tymi szamponami to koniecznie musi lecieć do Rossmanna, Hebe, czy gdziekolwiek indziej i sobie jeden z nich zakupić (nie polecam jednak tej wersji dla brunetek, bo wszystko brudzi).


Z kategorii TWARZ zużyłam:

Dwa opakowania po płatkach kosmetycznych Carea z aloe vera- świetne płatki kosmetyczne kosztujące niewiele. Zakupiłam je w Biedronce w trzypaku z gratisowymi patyczkami higienicznymi. Nie rozwarstwiają się, bo są "zszyte" przy brzegu, jakoś bardzo nie pylą przy wyciąganiu ich z opakowania, są gładkie i wykonane w 100% z bawełny. Naprawdę wam je polecam.

Bodetko Lash serum na porost rzęs- prześwietny produkt wzmacniający i przyspieszający wzrost rzęs. Trzeba jednak uważać z jego nakładaniem, ponieważ zawiera w sobie bimatoprost (składnik stosowany w leczeniu jaskry), a także powoduje wzrost rzęs w miejscu nałożenia niekoniecznie w linii rzęs. Jeśli serum nałożymy nieco wyżej, rzęsy mogą urosnąć nam na powiece. Krótko po zaprzestaniu kuracji zauważyłam wypadanie rzęs, ale nie w jakiejś wzmożonej ilości. Ogólnie rzecz biorąc polecam wam ten produkt. Więcej o tym produkcie możecie przeczytać TUTAJ.

Ziaja dermatologiczna baza z tlenkiem cynku 15g- był to kosmetyk, który służył mi tylko do stosowania punktowego. Kładłam odrobinę tego produktu na rosnącego pryszcza i wtedy albo szybko się wchłaniał i goił albo szybko urósł i był gotowy do wyciśnięcia.

Woda termalna Uriage 150ml- uwielbiam tą wodę za kojenie mojej podrażnionej skóry, moc minerałów i brak potrzeby osuszania jej nadmiaru po spryskaniu twarzy. To już moje kolejne opakowanie i na pewno kupię sobie następne. Więcej o tym produkcie możecie przeczytać TUTAJ.

Olej z pestek malin 20ml- świetny olejek, który pięknie koił, nawilżał i odżywiał moją suchą skórę. Stosowałam go tylko na noc, chociaż nadawałby się także do łączenia go z podkładami, ponieważ miał w sobie wysoki filtr SPF. Od niedawna pokochałam moc olei i zawsze jakiś mam w swojej pielęgnacji. Aktualnie stosuję olej monoi, który jak na razie całkiem nieźle się sprawdza.

Płyn micelarny Demakijaż Program 360 firmy Eveline 200ml- mimo, że jest to produkt przeznaczony do cery suchej i wrażliwej to moim zdaniem do takiej właśnie skóry się nie nadaje. Przede wszystkim podrażnia oczy, powodując ich szczypanie. Na pewno nie nawilża chociaż producent twierdzi inaczej. Co do zmywania makijażu to nie jest źle, ale z produktami wodoodpornymi sobie nie poradzi. Tusz do rzęs rozpuszczał, ale trochę to trwało zanim wszystko ładnie zeszło bez konieczności pocierania. Na pewno więcej do niego nie wrócę.

Maseczka do twarzy z granatem Pharmatheiss 7,5ml- niestety mimo, że jest to maseczka o całkiem dobrym składzie to mnie podrażniała. Zaraz po nałożeniu na skórę miałam wrażenie, że mnie szczypie cała twarz. Po zmyciu skóra nie była jakoś cudownie nawilżona, czy odżywiona. Była jedynie lekko napięta, a to jest za mało żeby tą maseczkę ponownie kupić.


Z kategorii KOSMETYKI KOLOROWE o dziwo zużyłam sporo produktów:

Pomadka do ust Essence Glow 02 Glam Up 1,9g- bardzo lubiłam ją za trwałość, kolor i zapach. Pomadka ta to taki błyszczyk w sztyfcie. Pięknie rozświetlała usta, nie sklejając ich przy tym. Niestety w połowie użytkowania mi się złamała i teraz nadaje się już tylko do śmietnika. Więcej o tym produkcie możecie przeczytać TUTAJ.

Tusz do rzęs Lovely Curling Pump Up Mascara 8ml- tusz ten uwielbiam za świetne podkręcenie i rozdzielenie moich rzęs. Pogrubienie i wydłużenie może nie jest oszałamiające, ale końcowy efekt na oku zadowala. Niestety jedyny minus jest taki, że tusz dosyć szybko gęstnieje, bo już po około miesiącu i po krótkim czasie dosyć mocno się osypuje. Miumo to zużyłam kolejne jego opakowanie.

Podkład Lasting Finish firmy Rimmel w odcieniu Nude 30ml- jeden z moich ulubionych podkładów, jakie miałam okazję gościć w swojej kosmetyczce. Pięknie wtapiał się w skórę, świetnie się na niej rozprowadzał, całkiem długo utrzymywał na twarzy i nie tworzył żadnych plam. Podkład był średnio kryjący i nie matowił na jakoś długo, ale skradł moje serce, bo świetnie prezentował się na twarzy.

Lakier do paznokci Golden Rose Rich Color w odcieniu 57 10,5ml- lubiłam ten lakier nie tylko ze względu na kolor, ale także i za trwałość. Dodatkowo podobał mi się szeroki i płaski pędzelek, dzięki któremu malowanie paznokci szło trochę szybciej. Ogólnie rzecz biorąc lakiery GR bardzo lubię i cenię. 

Sally Hansen Insta Dri Top Coat 13,3ml- jeden z ulubionych top coat'ów jakie miałam. Szybko wysuszał lakier, pięknie nabłyszczał paznokcie i przedłużał trwałość lakieru nawet do trzech tygodni bez odprysków. Niestety od połowy buteleczki zaczął gęstnieć i teraz nadaje się już tylko do wyrzucenia. Mimo to go uwielbiam :) Więcej o tym produkcie możecie przeczytać TUTAJ.

Puder matujący Kobo w odcieniu 302 Natural Beige 9g- niestety ten puder mnie nie zadowolił. Może na początku użytkowania sprawdzał się dobrze, ale po czasie jego działanie nie było już takie dobre. Na twarzy nie wyglądał naturalnie, miałam wrażenie, że po czasie odrobinę ciemniał. Po kilku godzinach gromadził się w różnych miejscach tworząc plamy. Matowił średnio. Już po trzech godzinach zaczynałam się świecić w strefie T i konieczne były poprawki. Niestety jestem na nie. Więcej o tym produkcie możecie przeczytać TUTAJ.

Wypiekany róż do policzków Hean w odcieniu 271- był to zimny róż z dodatkiem rozświetlających drobinek. Pięknie prezentował się na policzkach, rozświetlał je i nawet długo się na nich utrzymywał. Jak widać bardzo go lubiłam, bo zużyłam go całkowicie. Więcej o tym produkcie możecie przeczytać TUTAJ.

Jednym z moich ulubieńców w tej kategorii był puder prasowany Revlon Nearly Naked w odcieniu 010 Fair 8g- produkt ten idealnie dopasowywał się do odcienia skóry, naturalnie na niej wyglądał i całkiem długo się utrzymywał. Może efekt matu nie był jakiś rewelacyjny, ale ja szukałam pudru, który nie będzie robił z twarzy maski, a dodatkowo nie będzie po czasie brzydko schodził i tworzył plam. Ten puder okazał się dla mnie idealny i na pewno znów go kiedyś zakupię.


Z kategorii KĄPIEL zużyłam:

Hitem w kategorii kąpiel jest płyn do kąpieli na dobre samopoczucie Babydream 500ml- jak ja kocham zapach tego produktu! Naprawdę koi zmysły, a kąpiel z użyciem tego kosmetyku to czysta przyjemność. Dodatkowo skład jest całkiem niezły, a cena w promocji (7zł) również zachęca do zakupu. Produkt ten delikatnie się pieni, a to dlatego, że brak w nim SLS'ów odpowiadających za powstawanie piany. Naprawdę polecam ten produkt wszystkim właścicielom wanny. U mnie kolejne opakowanie jest już w użyciu.

Płyn do kąpieli Avon czarna orchidea i malina 500ml- płyny do kąpieli z Avonu bardzo lubię za ich piękne zapachy i dobre pienienie się. Ten płyn również polubiłam szczególnie za słodki zapach malin, który roznosił się w całej łazience. Teraz poluję na katalogową promocję na płyn do kąpieli o zapachu mango.

Kremowy żel pod prysznic Mango & Macadamia firmy BeBeauty 750ml- zakupiłam go ze względu na jego niską cenę (o ile się nie mylę kosztował coś około 7zł), dużą pojemność, pompkę i piękny zapach. Dobrze oczyszczał ciało, nie wysuszał skóry, a dodatkowo umilał kąpiel, dzięki temu, że ten cudowny, słodki zapach unosił się w całej łazience. Poza tym starczył mi na wiele użyć. Naprawdę polecam wam ten żel.

Uzupełniacz mydła Isana z limitowanej edycji zawierającej ekstrakt z limonki 500ml- jakoś nie przypadła mi ta wersja do gustu. Mydło strasznie wysuszało skórę dłoni, zapach nie pozostawał na skórze, a konsystencja była zbyt wodnista. Tej wersji na pewno już nie kupię.


Jeśli chodzi o próbki to zużyłam próbkę organicznego, rewitalizującego kremu do rąk firmy Love Me Green (nie zachęciła mnie do zakupu), balsamu do ciała Palmer's z masłem kakaowym (kupię go jak go gdzieś zobaczę, bo zapowiedział się całkiem dobrze), balsamu do ciała Clarins (gdyby był tańszy to bym kupiła pełnowymiarowy produkt) oraz próbkę żelu pod prysznic La Petit Marseiliais o zapachu kwiatu pomarańczy (zapach był taki sobie, więc pełnowymiarowej wersji raczej nie zakupię).

Tak oto prezentują się moje zużycia kosmetyczne uzbierane w przeciągu ostatnich trzech miesięcy. Niestety większość produktów była taka sobie, ale wśród tych zużyć znalazły się naprawdę cudowne perełki. Dajcie znać czy wy także miałyście teraz takie kosmetyki, które niekoniecznie chwyciły was za serce i czy też było ich tak dużo jak u mnie. Dajcie także znać czy lubicie któryś z przedstawionych powyżej produktów albo czy któryś miałyście, a okazał się u was totalnym bublem. Chętnie poznam wasze opinie.

poniedziałek, 28 września 2015

Studia położnicze, a praca położnej w polskim szpitalu


Hej :)
Dzisiaj chciałabym poruszyć temat, który zapewne wielu z was zainteresuje. Dzisiejszy post będzie na temat studiów położniczych i tego czy wiadomości i umiejętności nabyte na Uniwersytecie Medycznym mają odzwierciedlenie w pracy.

Na zdjęciu jestem ja podczas czepkowania i składania przysięgi związanej z etyką zawodową.

Słowem wstępu i w ramach przypomnienia chciałabym wam opowiedzieć kim jestem z wykształcenia i jak to się stało, że trafiłam tam gdzie aktualnie pracuję. Mianowicie nazywam się Asia i jestem położną. Pracuję w jednym ze śląskich szpitali. Mój staż pracy nie jest długi, bo pracuję w zawodzie dopiero półtora roku. W międzyczasie pracuję także w jeszcze jednym miejscu pracy.
Swoją pracę bardzo lubię i nie wyobrażam sobie robić czegoś innego. Moja praca daje mi wiele satysfakcji, szczególnie gdy pacjentki szczerze dziękują mi za opiekę i pomoc. Wiem, że nie muszą tego robić, bo opieka nad nimi należy do głównych moich obowiązków, ale zwykłe "dziękuję" naprawdę wiele znaczy i robi mi się cieplej na sercu.
Studia licencjackie skończyłam w marcu 2014r, a swoją pierwszą pracę dostałam już po dwóch tygodniach od złożenia CV. Muszę przyznać, że miałam szczęście, że tak szybko znalazłam zatrudnienie. Miałam to szczęście, że dostałam pracę w szpitalu, w którym odbywałam wcześniej praktyki studenckie i znałam to miejsce dosyć dobrze.
Aby dostać pracę w zawodzie położnej trzeba mieć ukończone licencjackie studia położnicze, a także trzeba zdobyć prawo wykonywania zawodu, na które czeka się około miesiąca od złożenia wniosku. Osobiście powiem wam, że jeśli wahacie się nad wyborem pomiędzy byciem pielęgniarką, a położną to polecam wam wybrać zawód pielęgniarki. Będziecie miały przede wszystkim większy wybór miejsc pracy, a także oddziałów szpitalnych, bo położna może pracować tylko na trakcie porodowym, położnictwie, neonatologii, patologii ciąży i ginekologii, a pielęgniarka może pracować wszędzie indziej. Tak więc statystycznie pielęgniarka znajdzie szybciej pracę niż położna i ma także większe pole manewru jeśli chodzi o zmianę miejsca pracy na inne. Jeśli jednak chcecie zostać położnymi to jak najbardziej polecam wam ten zawód, ale idźcie na te studia, a później do pracy z powołania, a nie np. bo tak chcieli rodzice.
Wrócę może jednak do sedna tematu jakim są studia położnicze, a praca w szpitalu. Aktualnie studia położnicze trwają 3 lata, ja byłam ostatnim rocznikiem, który miał studia 3,5-letnie. Okres studiów wspominam bardzo dobrze. Jeśli chodzi o szkolnictwo to był to najlepszy okres. Ukończyłam studia położnicze na Śląskim Uniwersytecie Medycznym i gdybym miała robić magistra to pewnie znów bym się starała tam dostać. Niemniej jednak to co przekazali nam na tej uczelni to w 80% wiedza, która prawdopodobnie mi się nigdy nie przyda albo raczej nie będę już pamiętała tego czego musiałam się nauczyć, aby zdać egzaminy. Oprócz podstawowych przedmiotów związanych z zawodem były jeszcze przedmioty, które niekoniecznie są mi teraz potrzebne typu filozofia, technologia informacyjna, czy nawet w-f. Wymieniłabym wam ich więcej, ale już nie pamiętam jakie dokładnie przedmioty miałam przez te lata. Jeśli chodzi o te podstawowe przedmioty związane z zawodem, czyli techniki porodowe, pielęgniarstwo w ginekologii i położnictwie, podstawowa opieka położnicza itp. to tutaj muszę przyznać, że wiele tej wiedzy jaką nabyłam w trakcie trwania wykładów i zajęć praktycznych z tych przedmiotów przydaje mi się w pracy. Szczególnie jednak przydały mi się praktyki zawodowe, na których mogłam m.in. pobierać krew, robić wstrzyknięcia, czy zakładać opatrunki. Oczywiście wszystko odbywało się pod nadzorem opiekunki, która nas poprawiała, gdy coś robiło się nie do końca dobrze. Praktyka przydała mi się zdecydowanie bardziej niż wiedza, ale bez wiedzy pewnych rzeczy nie byłabym w stanie wykonać.
Zaletą nauki na Śląskim Uniwersytecie Medycznym była możliwość poznawania budowy człowieka na ludzkich preparatach (anatomia odbywała się w sali przypominającej prosektorium). Zajęcia praktyczne prowadzone były z użyciem fantomów i różnych przyrządów medycznych (na uczelni), a w szpitalu pracowałyśmy już przy pacjencie (oczywiście za jego zgodą). To naprawdę wiele wniosło w proces nauczania, zapamiętywania i praktykowania wiedzy medycznej.
Gdy zaczęłam pracę w szpitalu prawie nikt się mnie nie pytał (chociaż były cudowne osoby, które chciały pomóc), czy wiem jak zrobić np. zastrzyk. Reszta krzywiła się, ale szła mi pokazać albo zdarzało się i tak, że leciały różne teksty typu "nic was na tych studiach nie uczą, my miałyśmy lepsze przygotowanie do zawodu" lub "masz dyplom taki sam jak ja, więc rób". Tak więc początki były trudne. Teraz jest już dobrze i rzadko kiedy na coś narzekam.
Jeśli chodzi o pacjentki to już nie raz jakaś sytuacja mnie zaskoczyła i nie do końca wiedziałam co mam robić. Różne osoby spotykam, jedni są mili, drudzy patrzą na mnie z góry. Nie mniej jednak trzeba umieć dotrzeć do każdego i nie raz trzeba "zabawić się" w psychologa.
Bardzo często zdarza mi się spotykać kobiety, które bardzo wiele czytają informacji w internecie, a które są nie do końca prawdziwe. Niestety bardzo często jest też tak, że kobieta wiele wie o rzeczach specjalistycznych typu stosowanie próżnociągu w trakcie porodu, a nie zna podstawowych informacji takich jak to, że płód rozwija się w macicy (naprawdę nie raz się z tym spotkałam) albo, że po porodzie przez jakiś czas się krwawi (co zresztą jest częścią połogu). Nie wiem, po czyjej stronie leży wina. Czy po stronie ginekologa, położnej, czy samej kobiety, która zamiast zacząć od podstaw związanych z ciąża i porodem, czyta informacje na różnych forach, gdzie nie zawsze znajdują się prawdziwe informacje. Pamiętajcie również o tym, że to, że jakaś wasza koleżanka miała jakąś tam sytuację nie znaczy, że wy też tak będziecie miały. Każda z nas jest inna i każda przechodzi pewne sytuacje i zdarzenia inaczej, również inaczej do wielu rzeczy podchodzi się emocjonalnie.
Wiem, że po studiach niewiele ma się praktyki i nie do końca zawsze się wie co odpowiedzieć albo co jak zrobić, ale staż pracy swoje zrobi i dojdzie się do wprawy. Zawód medyczny jest zawodem, w którym ciągle uczy się czegoś nowego, bo albo wchodzą w życie nowe rozporządzenia, leki i inne produkty albo samo życie zmusza nas do nauki czegoś nowego.
Także pamiętajcie. Idźcie na studia położnicze głównie z pasji i zamiłowania, bo wtedy ta praca będzie dla was przyjemna i da wam wiele satysfakcji. Wielu rzeczy nauczycie się na studiach, ale najwięcej właśnie w pracy zawodowej, szczególnie w szpitalu, gdzie znajdują się różne przypadki medyczne. Pamiętajcie jednak, że pacjent to też człowiek i należy mu okazać trochę serca. Nikt nie lubi leżeć w szpitalu, a nie raz kobiety boją się tego co je czeka np. porodu, czy zabiegu, więc nie przysparzajcie im dodatkowych zmartwień tylko traktujcie je tak jakbyście same chciały być traktowane.
Reasumując: cieszę się, że ukończyłam studia położnicze i pracuję jako położna w szpitalu. Na pewno nie zamieniłabym tej pracy na inną, a gdybym mogła cofnąć czas to jeszcze raz poszłabym na studia położnicze. Studia dają wam ogólny zarys pracy w zawodzie, a resztę umiejętności nabędziecie w trakcie swojej pracy zawodowej.

A na koniec tak dla rozluźnienia zdjęcie z czasów studenckich kiedy to (nie raz) miało się głupoty głowach :D


Jeśli macie jakieś pytania dotyczące studiów położniczych, bądź pracy w zawodzie położnej albo nawet macie jakieś zapytanie związane z położnictwem i ginekologią to pytajcie. W miarę możliwości postaram się wam na nie odpowiedzieć ;)

piątek, 18 września 2015

Recenzja pudru brązującego Sun Glow Darker Skin w odcieniu Deep Bronze firmy Catrice


Cześć :)
Zacznę może od tego, że bronzera używam bardzo rzadko, ale mimo to zawsze mam go w kosmetyczce. Na potrzeby tego posta zaczęłam używać pudru brązującego Sun Glow Darker Skin w odcieniu 020 Deep Bronze, który zalegał mi w szafce rzeczy do przetestowania.


Opis producenta:
Dla naturalnie wyglądającej świeżej cery. Miękka, kremowa tekstura pudru zapewnia uczucie gładkości na skórze, bardzo równomiernie się nakłada. Nadaje się do profesjonalnego konturowania twarzy.


Bronzer ten ma wykończenie matowe i bardzo to w nim lubię. Nie lubię żadnych bronzerów z drobinkami i brokatem, ponieważ uważam, że taki typ pudru bronzującego do mnie nie pasuje. Trzeba uważać, aby nie nałożyć go zbyt wiele, ponieważ jest całkiem dobrze napigmentowany, a po nałożeniu ciężko mi go było rozprowadzić pędzlem (tu akurat widzę moją winę nieumiejętności nakładania bronzera). Później jak się nauczyłam go nakładać i rozcierać to całkiem łatwo mi się z nim pracowało. Mimo, iż jest to odcień "głębokiego brązu" to nawet ładnie prezentuje się na moich bladych policzkach. Nie jest to jednak efekt, który bym chciała. Mimo, iż produkt ten w opakowaniu wygląda na śliczny brąz to na policzkach staje się lekko pomarańczowy, a takiego efektu nie lubię.
Produkt ten jest praktycznie bezzapachowy. W swoim składzie na pierwszym miejscu ma talk, na drugim miejscu mamy mikę, czyli minerał pozyskiwany z serecytu, a następnie sól aluminiową. Jak widać skład niekoniecznie każdemu może pasować. Co do trwałości to wcale nie jest z nią źle. Może całego dnia na policzku nie pozostaje, ale 4-5 godzin od nałożenia jest jeszcze widoczny. Niestety ja mam obsesję dotykania swojej twarzy i dosyć szybko ten produkt z mojej twarzy znikał. Czasami udało mi się wygrać z "nałogiem" i wtedy rzeczywiście widać było, że produkt ten dłużej pozostawał na policzkach.
Kosmetyk ten mnie nie zapchał, nie spowodował żadnego podrażnienia. Produkt ten jest całkiem wydajny, po kilku użyciach nadal nie widać starcia napisów wytłoczonych na pudrze. Opakowanie jest całkiem solidne, mimo przerzucania go w kosmetyczce nadal jest w całości, ale jest już lekko porysowane. Cena to około 18zł za 9,5g produktu, więc jak dla mnie nie jest to drogi kosmetyk. Zakupić go możecie m. in. w drogerii Natura. Teraz oddam go koleżance, ponieważ na mojej twarzy jakoś rewelacyjnie nie wygląda i staje się pomarańczowy.


Podsumowując: Niestety nie polubiłam się z tym bronzerem, bo u mnie na policzkach staje się on pomarańczowy. Mimo, że dobrze mi się go nakładało i rozcierało to już go nie będę używała, bo na policzkach chcę czegoś lekko brązowego, a nie "pomarańczkę".

Moja ogólna ocena: 3/5

niedziela, 13 września 2015

Podkład L'Oreal True Match Super-Blendable: stara wersja vs nowa wersja


Jakiś czas temu dostałam zapytanie, czy nie chciałabym przetestować nowego podkładu True Match firmy L'Oreal. Początkowo nie chciałam za bardzo go wypróbować, bo standardowa wersja tego podkładu niezbyt mi odpowiadała. Ciekawość wzięła jednak górę i postanowiłam zaryzykować. Najwyżej kolejne opakowanie poszłoby w odstawkę.


Któregoś dnia przyszła przesyłka, w której znalazłam piękne opakowanie, a w nim trzy podkłady w różnych odcieniach. Plus dla firmy L'Oreal, że wysłała aż trzy różne odcienie do jasnej karnacji, a nie np. jeden, który ich zdaniem mógłby nam pasować. Dodatkowo w pudełeczku znajdowały się dwie karteczki, które możecie przeczytać poniżej. Kolejny plus za to, że na jednej z nich napisano moje imię. Fajnie, że firma spersonalizowała dla nas pudełko i ręcznie podpisała się na tej karteczce, na której widnieje nasze imię.
Na ulotce jak i opakowaniu pudełka możemy przeczytać, że nowa formuła zwiera w sobie olejki eteryczne oraz składniki nawilżające. Według producenta to pierwszy tak doskonale dopasowujący się podkład od L'Oreal Paris. W gamie kolorystycznej możemy znaleźć aż 9 odcieni, więc każdy znajdzie coś dla siebie. Możemy je podzielić na trzy kategorie według karnacji: dla jasnej, średniej i ciemnej karnacji, a także na trzy odcienie: chłodne, neutralne i ciepłe. Podkład, który kolorystycznie najbardziej mi odpowiada to odcień nr 1.N Ivory. Jest to naprawdę jasny podkład, więc totalne bladziochy będą z tego odcienia zadowolone.


Opakowanie:
Prostokątne z szatą graficzną podobną do poprzednika. Na naklejce znajdziemy czarny napis firmy oraz symbol odcienia jaki posiadamy, a napis True Match napisany jest inną czcionką niż u poprzednika. Starsza wersja ma na opakowaniu zamiast symbolu odcienia podany SPF17, a napis firmy jest w metalicznym złotym kolorze. Stare opakowanie jest niższe od tego nowszego, jednak mieści tyle samo produktu, czyli 30ml.
Pompka w srebrnym kolorze również jest prostokątna. Nie zacina się, dozuje odpowiednią ilość produktu wystarczającą do nałożenia jednej warstwy podkładu. Na nakrętce mamy większą naklejkę z większą nazwą odcienia podkładu i większym jego symbolem niż u poprzednika. W starej wersji mamy standardową wersję pompki, którą znajdziemy też w podkładach innych producentów.


Konsystencja:
Konsystencja w nowej i starej formule jest kremowa, lejąca, dosyć wodnista. Trzeba uważać żeby podkład nam z ręki nie spłynął, szczególnie gdy dajemy go większe ilości.
Obie wersje mają w sobie złote drobinki, jednak w nowszej wersji jest ich o wiele więcej. Myślę, że ich zadaniem jest odbijanie światła i nadanie skórze zdrowego rozświetlania. Na skórze są jednak niewidoczne.


Zapach:
Stara wersja jest bardziej perfumeryjna i czuć ją nieco bardziej. Nowa wersja ma delikatniejszy zapach, czuć w nim bardzo delikatną nutę ziołową (myślę, że to zasługa olejów w składzie), ale zapach jest tak samo przyjemny jak u poprzednika.

Odcień:
N1 w starszej wersji i 1.N w nowej wersji są do siebie bardzo zbliżone. Dopiero jak się dobrze przyjrzycie to zauważycie, że starsza wersja jest minimalnie jaśniejsza od tej nowej. Na twarzy jest to jednak niewidoczne.

Krycie:
W jednej i drugiej wersji jest średnie. Jedna warstwa podkładu ujednolici koloryt skóry, a dwie zakryją już niewielkie zaczerwienienia i inne problemy skórne. Nie wiem jak podkład wygląda przy trzech warstwach, bo tylu nigdy nie nakładam. Przy dwóch warstwach podkład wygląda na twarzy dobrze i naturalnie, świetnie stapia się ze skórą.


Trwałość i wygląd na skórze: 
Tutaj widać największą różnicę. Jeśli chodzi o nową wersję podkładu True Match to nie mam jej tutaj nic do zarzucenia. Podkład wytrzymuje na twarzy kilka godzin. U mnie nadal jest widoczny nawet po 6 godzinach. Doskonale wtapia się w skórę i szybko na niej zastyga. Doskonale wygląda na twarzy nałożony gąbeczką, pędzlem i palcami. Cudownie rozprowadza się na twarzy nie tworząc smug. Daje delikatne, naturalne, lekko matowe wykończenie, a przy tym jest lekki. Mat utrzymuje się na mojej skórze przez około 4-5 godzin, potem delikatnie się świecę tylko w strefie T. Mimo, że jest to podkład matujący to daje on na twarzy efekt delikatnego rozświetlania, ale tutaj jest to zasługa złotych drobinek, które znajdują się w podkładzie. Produkt ten nie oksyduje, czyli nie ciemnieje na twarzy.
Starsza wersja się u mnie totalnie nie sprawdza. Moja skóra już po chwili od nałożenia podkładu wygląda nieestetycznie. Podkład roluje się, gromadzi się w kilku miejscach tworząc plamy. Podczas nakładania tworzy u mnie smugi, których ciężko się pozbyć. Jest dużo bardziej matowy, u mnie na twarzy wygląda trochę "pudrowo" (mam nadzieję, że wiecie o co mi chodzi). Po przypudrowaniu go wyglądam jakbym miała na skórze maskę. Wszystkie suche skórki mam podkreślone, a zmarszczki niesamowicie uwydatnione. Dodatkowo po czasie podkład ten się warzy, a już po dwóch użyciach miałam strasznie przesuszoną skórę. Dlatego starsza wersja poszła w odstawkę i teraz czeka na to aż ją jakaś moja znajoma przygarnie. Oba podkłady mają SPF17 co jest dodatkowym plusem.


Podsumowując: nowa wersja zmieniła się na lepsze. Klasycznego True Match'a nie polubiłam, chociaż kilka lat temu mi pasował. Zdecydowanie bardziej potrzebuję teraz czegoś lekkiego, nawilżającego i średnio kryjącego, a ten podkład spełnia te zadania. Dodatkowo delikatnie matuje skórę, świetnie się z nią stapia i wygląda przy tym naturalnie. Niestety osoby, które szukają porządnego matu się z nim nie polubią, ponieważ podkład ten jest bardziej rozświetlający niż matujący. Nie warzy się, nie tworzy smug, nie ciemnieje i całkiem długo utrzymuje się na mojej skórze. Jego cena w Rossmannie to 58,99zł, czyli kosztuje tyle samo co starsza wersja. Nową wersję polecam osobom, które nie oczekują od pokładu dużego krycia i mocnego matu. Liczą za to na naturalne wykończenie i lekkość, a ten podkład to spełnia.

Moja ogólna ocena nowej wersji: 5/5

poniedziałek, 7 września 2015

Ulubieńcy sierpnia


Cześć :)
Jako, że sierpień się skończył, a nowy miesiąc już za pasem warto teraz wspomnieć o ulubieńcach miesiąca. W sierpniu z uwagi na upały praktycznie się nie malowałam, a gdy musiałam to mój makijaż ograniczał się do minimum, tak więc kolorówki wam w aktualnych ulubieńcach nie pokarzę. W mojej kosmetyczce gości ostatnio kilka nowości, więc możliwe, że któryś z tych kosmetyków kolorowych znajdzie się w ulubieńcach września. Po kilku słowach wstępu zapraszam was do zapoznania się z moimi pielęgnacyjnymi hitami :)


Z kategorii włosy mam aż dwóch ulubieńców, a pierwszym z nich jest szampon do włosów cienkich i słabych firmy Alva. Jest to kosmetyk naturalny. Zawiera w sobie 99,7% surowców pochodzących z naturalnych upraw, a 37% tych surowców jest pochodzenia organicznego. Jego głównym składnikiem jest aloes zwyczajny, następnie w składzie znajdziemy wodę pomarańczową i tytułową kofeinę, która na przodzie opakowania wymieniona jest aż dwa razy. Ponoć to ona ma wzmocnić nasze osłabione włosy. Nie widzę, aby ten szampon w jakikolwiek sposób to robił, ale na pewno czuję, że włosy po umyciu są w dużo lepszym stanie niż po użyciu zwykłego, taniego, drogeryjnego szamponu. Nie raz po umyciu tym produktem moich włosów nie nakładałam w ogóle odżywki, bo nie czułam takiej potrzeby. Włosy były miękkie, gładsze i delikatnie nawilżone, a przede wszystkim były dobrze oczyszczone. Zapach tego szamponu przypomina mi zapach gumy balonowej i naprawdę mi się podoba. Niestety nie podoba mi się cena tego produktu, bo kosztuje on aż 45zł za 250ml. Mimo to naprawdę go ubóstwiam, bo moje włosy wyglądają po jego użyciu naprawdę rewelacyjnie, czego nie mogę powiedzieć o szamponach drogeryjnych z jakimi miałam do czynienia, bo żaden takiego efektu mi nie dał.


Drugim kosmetykiem do włosów, w którym się zakochałam jest odżywka nawilżająca w sprayu BC Hairtherapy Moisture Kick firmy Schwarzkopf. Odżywkę tę poleciła mi moja fryzjerka Julia, która stosuje ten produkt w salonie, w którym pracuje. Przed zakupem miałam okazję wypróbować jej działanie na własnych włosach, które po jej użyciu rzeczywiście stały się bardziej miękkie i nawilżone. Dodatkowo odżywka ta sprawdzi się u osób, które mają problem ze splątanymi włosami. Naprawdę ułatwia ona ich rozczesywanie. Produkt ten stosuję zazwyczaj na wilgotne włosy przed suszeniem albo dopiero po suszeniu. Odżywka ta jest odżywką dwufazową, także przed użyciem należy nią wstrząsnąć, aby dwie warstwy płynu zmieszały się ze sobą. Stosuję ją w naprawdę sporych ilościach, a mimo to nie przetłuszcza moich włosów, więc ciężko jest z nią przesadzić. Zapach ma przyjemny, ale trochę męski. Żadnych kwiatów tutaj nie znajdziecie, więc jeśli ktoś nie lubi męskich nut zapachowych to może się z tym zapachem nie polubić. Niestety zapach na włosach utrzymuje się dosyć krótko, a szkoda. Koszt tego produktu to około 20zł za 200ml, więc jak dla mnie cena jest przystępna. Kupić go możecie tylko w salonach fryzjerskich albo w internecie.


Gdy były te okropne upały to dnia bez prysznica sobie nie wyobrażałam, a czasami nawet brałam prysznic kilka razy w ciągu dnia. Wtedy to sięgałam po żel pod prysznic Vanilla Plum greckiej firmy Korres. Żel ten zakupiłam sobie w strefie bezcłowej na zakynthoskim lotnisku. Za dwie sztuki tego naturalnego produktu zapłaciłam tylko 5,50 Euro. Była na te żele promocja 1+1 gratis, więc aż żal było nie skorzystać. Zapach tego kosmetyku jest średnio przyjemny, czuć w nim naturalną wanilię, a reszta to zioła. Jeśli ktoś nie lubi ziołowych zapachów to z tym kosmetykiem na pewno się nie pokocha. Jednak zapach ten jest w 100% naturalny. W składzie nie znajdziemy żadnej substancji zwanej pafrum, która zwiększy walory zapachowe tego kosmetyku. Skład w 90,7% jest naturalny, więc nie jest źle. Żel ten świetnie się pieni, dobrze oczyszcza skórę i jej nie wysusza. Zapach mimo, iż jest ziołowy jest całkiem rześki, więc prysznic z rana przywróci was do życia. W Polsce za ten żel w perfumerii Sephora zapłacicie aż 55zł, więc z leksza to jakaś gruba przesada. Polecam zakupić go w internecie lub podczas wakacji na strefie bezcłowej tak jak ja to zrobiłam. Chyba, że znajdziecie firmowe stoisko firmy Korres to może upolujecie go jeszcze taniej.


Od czasu, gdy zdjęłam zrobione na wakacje hybrydy stosuję witaminową odżywkę do paznokci Vitamin Booster firmy Laura Conti. Moje płytki paznokciowe były w opłakanym stanie i musiałam z nimi coś zrobić. Jako, że gdzieś na dnie szafki znalazłam ten produkt, postanowiłam do niego wrócić i dobrze, że to zrobiłam. Na początku stosowania efekty nie były zbytnio widoczne. Paznokcie nadal się łamały, były miękkie i rozdwajające się. Istna makabra. Jednak już po około 3 tygodniach stosowania tego produktu odczułam zmianę. Paznokcie tym produktem maluję co 3 dni, bo wtedy już widać wytarte końcówki i gdzieniegdzie odpryski. Tak jak wspomniałam już po tych trzech tygodniach zauważyłam, że paznokcie są mocniejsze, nie rozdwajają się i są twardsze. Jeszcze się łamały, ale nie tak często jak przedtem. Teraz, gdy produkt ten stosuję już od dwóch i pół miesiąca moje paznokcie są twarde. Rzadko kiedy jakiś paznokieć mi się złamie i żaden mi się jeszcze nie rozdwoił. Produkt ten stosuję także jako bazę pod ciemne lakiery i po ich zmyciu moja płytka nie jest zabarwiona. Odżywka jeszcze mi nie zgęstniała, a po raz pierwszy użyłam jej ponad pół roku temu, ale wtedy stosowałam ją przemiennie z odżywką Eveline. Naprawdę polecam ten produkt, bo nie jest drogi (kosztuje około 9zł). Dajcie jej trochę czasu, a zobaczycie efekty.


To by byli wszyscy ulubieńcy w tym miesiącu. W sierpniu używałam także kosmetyków, które pokazałam wam w ulubieńcach czerwca i lipca, jednak stwierdziłam, że nie ma sensu pokazywać wam dwa razy tego samego. Gdyby ktoś był mimo to zainteresowany lipcowymi i czerwcowymi hitami to zapraszam TUTAJ.

A u was jak z ulubieńcami? Mało ich? Może w tegoroczne wakacje znalazłyście kilka perełek? Dajcie znać jakie serum do twarzy jest waszym zdaniem warte zakupu, bo muszę sobie jakieś zakupić, a nie wiem w co zainwestować :)

poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Makijaż wykonany kosmetykami Catrice, czyli eyeliner i kredka w akcji


Hej :)
O ile dobrze pamiętam to makijaż na moim blogu był baaardzo dawno temu. Dzisiejszy makijaż, który wam zaprezentuję skupia się przede wszystkim na podkreśleniu oczu. Do tego makijażu użyłam aż trzech kosmetyków firmy Catrice. Oprócz pokazania wam jak wyglądają dane produkty na mojej twarzy to pokrótce je także opiszę.


Jeśli chodzi o oprawę oczu to ostatnio zaczęłam używać eyelinera. Zazwyczaj mój dzienny makijaż ogranicza się do podkładu, pudru prasowanego, tuszu do rzęs i różu, ale ostatnio coś mnie natchnęło do malowania sobie kresek (swoją drogą dawno na swoim oku kresek nie miałam, więc za krzywe wykonie z góry przepraszam). Jako, że w swoim kosmetycznym zapasie miałam eyeliner w płynie Ultra Fine Ink Eyeliner firmy Catrice to postanowiłam, że w końcu go użyję. 

Opis producenta:
Trwały eyeliner w płynie Ultra fine Ink Eyeliner Catrice umożliwia nałożenie cienkiej lub grubej linii na górnej powiece. Precyzyjny pędzelek ułatwia równomierną i dokładną aplikację. Czarna formuła trwałego eyelinera w płynie Ultra fine Ink Eyeliner Catrice szybko wysycha, doskonale kryje i długo utrzymuje się na skórze. Produkt dostępny również w wersji klasycznej. Testowany dermatologicznie.
 


Jest to eyeliner w płynie, w standardowym czarnym kolorze. Posiada on wąski, malutki pędzelek, którym precyzyjnie możemy namalować grube i cienkie kreski. Śmiało możemy również podkreślić linię rzęs. Pędzelek ten jest całkiem sztywny, ale zarazem i miękki. Nawet niewprawiona ręka może namalować tym eyelinerem piękną, równą kreskę.
Na opakowaniu producent pisze, że jest to eyeliner trwały, a także szybkoschnący. Mogę się zgodzić, że eyeliner ten całkiem szybko wysycha, ale niestety trwałości rewelacyjnej on nie ma. Wiadomo, nie jest to produkt wodoodporny, więc tutaj wymagać super trwałości nie można, ale przy odrobinie łez zaczyna nam się rozmazywać. Z tłustych powiek również może szybko zniknąć.
Jak widać opakowanie to malutka, plastykowa buteleczka, mieszcząca w sobie 6ml czarnego płynu. Podoba mi się desing tego produktu tzn. zestawienie czerni ze srebrem. Elegancja i prostota jednocześnie. Napisy do tej pory są widoczne, nie starły się, tak samo jak naklejka znajdująca się na nakrętce.
Cena tego eyelinera to około 13zł, a zakupić go możemy m.in. w drogerii Natura. Występuje również w wersji wodoodpornej.

Moja ogólna ocena: 4/5


Kolejnym produktem do oczu, który użyłam to wodoodporna kredka do oczu Longlasting firmy Catrice. Swoją posiadam w odcieniu 020 The World`s Greytes. Jest to kolor szary z dodatkiem brokatu, który całkiem ładnie prezentuje się na oku.

Opis producenta:
Długotrwała, wodoodporna kredka do oczu o intensywnym kolorze. Aksamitna konsystencja zapewnia prostą i precyzyjną aplikację. Automatycznie wysuwana, z temperówką w nasadce. Łatwa do usunięcia za pomocą płynu do demakijażu. Dostępna w 10 kolorach.


Opakowanie jest przyjemne dla oka. Zestawienie szarego, srebra i czerni to zazwyczaj eleganckie zestawienie :) Kredka ta jest wykręcana, a na końcu opakowania posiada temperówkę i za to mogę jej dać małego plusa. Kredkę tę polubiłam za trwałość, bo nawet rozcierana palcem nadal mocno trzyma się skóry, a przy odrobinie wody pozostaje nietknięta. 
Niestety kredka ta jest bardzo twarda i taka jakby sucha przez co ciężko nią namalować kreskę na linii wodnej, dolnej i górnej powiece. Naprawdę porządnie trzeba ją przycisnąć do skóry, aby choć trochę się jej na skórze znalazło. Na początku użytkowania szło jeszcze ją jakoś użyć, ale teraz nadaje się ona tylko do wyrzucenia, bo tak stwardniała. Niestety za twardym rysikiem idzie też szybkie łamanie się kredki, przez co produkt ten szybko się kończy albo po prostu staje się niezdatny do użytku (no bo kto chce malować swoje oczy twardą kredką?). 
Cena tego produktu to około 10zł za 0,3g. Niestety nie polecam tego kosmetyku, bo to tylko strata pieniędzy. Może na początku, po paru użyciach będziecie zadowolone, ale później ten produkt i tak wyrzucicie albo sam się szybko skończy, bo się połamie.

Moja ogólna ocena: 2-/5


Oprócz kredki i eyelinera Catrice do wykonania reszty makijażu użyłam:
- podkładu Lasting Finish firmy Rimmel w odcieniu 010 Light Porcelain
- korektora pod oczy L'Oreal True Match w odcieniu 1 Ivory
- pudru brązującego Sun Glow Darker Skin w odcieniu Deep Bronze firmy Catrice
- tuszu do rzęs Lovely Curling Pump Up Mascara
- wypiekanego różu Hean w odcieniu 271
- nawilżającą pomadkę do ust Wibo Eliksir w odcieniu 07

Dajcie znać co sądzicie o tych dwóch wymienionych powyżej produktach Catrice. Miałyście tą nieszczęsną kredkę do oczu? Jeśli tak to napiszcie czy wasze odczucia są podobne do moich.

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...