czwartek, 30 lipca 2015

Zdenkowani, czyli kosmetyczne zużycia ostatnich trzech miesięcy


Witam was po dość długiej przerwie spowodowanej natłokiem pracy. Po prawie miesiącu nieobecności znów do was wracam, ale niestety nie będzie mnie tutaj tak często jak kiedyś. Prawdopodobnie we wrześniu znów was na miesiąc opuszczę, bo praca w dwóch miejscach pracy zabiera mi naprawdę sporo czasu i energii. Korzystając jednak z całego wolnego dnia (w końcu mam aż dzień wolnego!) postanowiłam przeznaczyć swój wolny czas na napisanie posta. Jako, że uzbierało mi się już sporo pustych opakowań po kosmetykach to w końcu przyszedł czas na opisanie zdenkowanych produktów. Moje pustaki pochodzą z ostatnich trzech miesięcy i mimo, że upłynął już kwartał to nie jest ich sporo. Spowodowane jest to tym, że jakiś rok temu wprowadziłam w swoje życie minimalizm kosmetyczny i staram się nie kupować rzeczy, które nie są mi koniecznie potrzebne albo które używałabym sporadycznie. Nie daję się także naciągnąć na chwyty reklamowe, a galerie handlowe i drogerie staram się omijać szerokim łukiem :)

Przechodząc do rzeczy tak oto wyglądają wszystkie moje "pustaki".


Z kategorii MAKIJAŻ zużyłam:

Gąbeczka do makijażu Ebelin: bardzo długo ze mną była, ale niestety po kilku miesiącach pojawiły się na niej dziwne kropki, wyglądające jakby były wytworem grzyba (może ją źle czyściłam albo przechowywałam?). Gąbeczka także troszeczkę popękała i nadawała się już tylko do wyrzucenia. Polecam wam ją, ponieważ nie jest droga, a spisuje się naprawdę dobrze. Równomiernie można nałożyć nią podkład, który na twarzy wygląda naprawdę naturalnie.

Podkład Revlon Colorstay dla skóry mieszanej i tłustej w odcieniu 120Buff: dla mnie ten podkład to totalna porażka. Zakupiłam go skuszona wieloma pozytywnymi recenzjami. Na mojej twarzy się ważył, tworzył brzydkie plamy, bo zbierał się w różnych miejscach. Zużyłam go tylko dlatego, że mieszałam go z kremem CC firmy Eveline i tylko w tym duecie jeszcze jakoś prezentował się na twarzy. Niemniej jednak krył znakomicie, ale tworzył u mnie efekt maski. Na pewno nie kupię go ponownie.
 
Pomadka "Doskonałość Absolutna" firmy Avon w odcieniu Pure Peony:
w tym kolorze się zakochałam, tak samo jak w masełkowatej i nawilżającej konsystencji, ale trwałość pomadki pozostawiała wiele do życzenia. Krycie tej szminki było średnie, a opakowanie bardzo szybko mi pękło. Niemniej jednak odcień ten bardzo często gościł na moich ustach i udało mi się zużyć tą pomadkę do cna. Więcej o tym kosmetyku przeczytacie TUTAJ.

Pomadka "Usta w pełni" firmy Avon w odcieniu Lilac Shimmer: fajna szminka, która nie wysuszała ust, a nawet bym rzekła, że lekko je nawilżała. Miała delikatny fioletowo-różowy odcień i satynowe wykończenie. Ostatnio używałam jej bardzo często, bo chciałam ją koniecznie wykończyć, gdyż zbliżał się koniec jej daty ważności. Na ustach nie trzymała się jakoś specjalnie długo, ale też nie była droga, bo kosztowała tylko 10zł, więc cudów od niej nie wymagałam.

Pomadka Balea z olejkiem arganowym: totalny niewypał jeśli chodzi o bezbarwne pomadki do ust. Zapach może i przyjemny, ale pomadka ta nie dawała żadnego nawilżenia, ani ukojenia moim ustom. W chłodne dni stosowałam ją jako bazę ochronną pod szminki i tylko w taki sposób ją zużyłam. Na pewno nie kupię jej ponownie.

Pomadka Carmex: oprócz tego, że miała SPF15 i kilka fajnych składników to wszystko inne mi w niej nie pasowało. Zapach niezbyt przyjemny, mrowienie ust (to przez miętę w składzie) i brak jakiegokolwiek działania odżywczego, czy nawilżającego usta spowodowały, że bardzo rzadko po nią sięgałam. Kupiłam ją tylko dlatego, że była bardzo wychwalana w internecie, a używałam ją tylko jako bazę ochronną pod szminki, bo samej nie mogłam jej zdzierżyć na ustach. Niestety u mnie zamiast hitu stała się kitem. Nie, nie, nie!

Piaskowy lakier do paznokci Wibo WOW glamour sand: bardzo lubiłam go używać, bo szybko wysychał i tworzył na paznokciach piękny piaskowy efekt. Lakier posiadał w sobie brokat, który pod wpływem światła cudownie się mienił i dodawał paznokciom uroku. Niestety bardzo szybko się ścierał z końcówek, ale odpryskiwał dopiero po kilku dniach. Zmywanie go z paznokci to był dla mnie koszmar, bo lakier ten naprawdę ciężko zmyć.

Maskara L'Oreal Volume Million Lashes So Couture: przecudowny tusz do rzęs, który nie tylko pogrubiał, ale i wydłużał rzęsy, a dodatkowo szczoteczka tak pięknie je rozczesywała, że na oczach tworzył się dzięki temu piękny wachlarz rzęs. Maskara ta długo się nie osypywała i szybko nie zgęstniała. Starczyła mi aż na cztery miesiące codziennego używania! Naprawdę warto czasami dołożyć i cieszyć się długo dobrym działaniem maskary. Ten produkt zakupię ponownie na milion procent! Więcej o tym kosmetyku przeczytacie TUTAJ.

Maskara All Day Long Lash firmy Isa Dora: niestety tutaj się zawiodłam. Tusz ten bardzo szybko zasychał, przez co ciężko było nałożyć na rzęsy drugą warstwę tuszu i osypywał się niemiłosiernie. Im ta maskara była starsza, tym szybciej się osypywała i ciężko było już ją nałożyć na rzęsy. Niestety w tym przypadku nie warto wydać tych 50zł na tusz. Więcej o tym kosmetyku przeczytacie TUTAJ.


Korektor pod oczy Eveline: tani, a dobry korektor, który delikatnie maskował cienie pod oczami, jednak po czasie gromadził się w zmarszczkach. Mimo wszystko go lubiłam, bo ładnie rozświetlał okolicę pod oczami.


Z kategorii WŁOSY zużyłam:

Odżywka do włosów Balea z mango i aloe vera: nie dość, że zapach powala (chociaż na włosach nie utrzymuje się jakoś szczególnie długo) to jeszcze odżywka ta działa naprawdę cuda. Włosy po jej użyciu są mięsiste, gładkie i dużo mniej splątane. Nie posiada w składzie silikonów, a dodatkowo kosztuje naprawdę niewiele. Mam już jej kolejne opakowanie :)

Nawilżająca odżywka zwiększająca objętość włosów Equilibra: wszystko byłoby ok, gdyby nie to, że nie mogę zdzierżyć zapachu tego produktu. Do samego działania nie mogę się przyczepić, bo włosy po użyciu były miękkie, dobrze nawilżone i odżywione, ale niestety nie były wygładzone, a tym bardziej nie zyskały na objętości. Jakoś nie przekonałam się do tego kosmetyku na tyle, aby ponownie go kupić. Więcej o tym kosmetyku możecie przeczytać TUTAJ.

Odżywka do włosów Gliss Kur Ultimate Oil Elixir firmy Schwarzkopf: odżywka regeneracyjna w sprayu, która uratowała moje włosy przed zniszczeniem na skutek ciągnięcia moich splątanych włosów w celu ich rozczesania. Dzięki niej proces czesania włosów nie był bolesny, włosy mi tak nie wypadały i wyglądają o wiele lepiej niż kiedyś, bo nie są takie połamane. Naprawdę polecam ten produkt!


Szampon odbudowujący strukturę włosa Biokap: rewelacyjny szampon do włosów, który nie tylko świetnie oczyszcza włosy, ale pozostawia je także miękkie, gładkie oraz mniej splątane i to bez użycia odżywki do włosów! Zapach także powala na kolana. Więcej o tym kosmetyku możecie przeczytać TUTAJ. Ja na pewno kupię sobie kolejną buteleczkę!

Szampon głęboko oczyszczający Pilomax: jest to szampon przeznaczony do stosowania przed maskami Wax, ale ja stosowałam go przed nałożeniem jakiejkolwiek maski do włosów. Bardzo dobrze oczyszczał włosy z wszelkiego zabrudzenia, ale trochę je przez to wysuszał. Niestety jest dla mnie za drogi, bo kosztuje 20zł za 200ml i dlatego się na niego nie skuszę.

Suchy szampon Dove: lubiłam go i pewnie ponownie po niego sięgnę, jak nie znajdę mojego ulubionego szamponu z Batiste. Dove nie bielił tak bardzo włosów jak Batiste, ale też ich tak nie unosił u nasady jak to robi jego konkurent. Więcej o tym kosmetyku możecie przeczytać TUTAJ.

Maska do włosów Mythos: bardzo lubiłam tą maseczkę do włosów, ale ostatnio nie sprawdzała się już tak dobrze jak kiedyś. Być może jest to związane z kondycją moich włosów, które nieco się zmieniły. Mimo wszystko nadal dobrze nawilżała włosy, odżywiała je, ale nie były one już tak gładkie jak kiedyś. Na razie zrezygnuję z ponownego jej zakupu. Może kiedyś do niej wrócę. Więcej o tym kosmetyku możecie przeczytać TUTAJ.

Próbka szamponu Rayhane Au Tfal: próbka starczyła mi na dwa mycia włosów i oprócz tego, że kolor szamponu jest brązowy to nie wyróżnia się on niczym szczególnym w porównaniu do innych szamponów. Dobrze oczyścił włosy i tyle.

Próbka odżywczego kremu bez spłukiwania do włosów kręconych firmy Kemon: troszeczkę mogę o tym produkcie napisać, ponieważ miałam dwie takie próbeczki, które wystarczyły mi aż na 8 użyć! Krem ten nakłada się na wilgotne włosy i stylizuje je jak zawsze. Działa on troszeczkę jak serum na końcówki. Niestety jest to tak gęsty krem, że trzeba z nim naprawdę uważać, aby nie przesadzić z jego ilością, ponieważ gdy już przesadzimy to włosy będą wręcz zlepione i działanie będzie odwrotne do zamierzonego. Nie skusiłabym się jednak na zakup pełnowymiarowego produktu, który kosztuje prawie 50zł.


Z kategorii CIAŁO zużyłam:

Płyn do kąpieli Luksja Creamy oliwa z oliwek i aloe vera: płyn jak płyn. Dobrze się pienił, ładnie pachniał i nawet dobrze oczyszczał ciało. Kupiłam go skuszona niską ceną w porównaniu do pojemności. Prawdopodobnie skuszę się teraz na inną wersję zapachową.

Rexona Pure Protection: zapach średnio przypadł mi do gustu, ale mogę mu to wybaczyć, bo działa naprawdę dobrze. Uwielbiam antyperspiranty Rexona, które kupuję niezmiennie od kilku lat.

Tołpa nawilżające mleczko-nektar z serii Botanic Amarantus: jeden z najlepszych balsamów do ciała jakie miałam. Świetnie rozsmarowywał się na ciele, bardzo szybko się wchłaniał, pięknie pachniał i miał dobry skład. Czego chcieć więcej? Kolejne opakowanie mam już zakupione tylko teraz w innej wersji zapachowej. Więcej o tym kosmetyku możecie przeczytać TUTAJ.

Balea balsam do ciała z zawartością 40% olejków: świetny balsam do ciała, który szybko się wchłaniał i nie pozostawiał na skórze tłustej powłoczki mimo, że aż 40% składu to olejki. Bardzo dobrze i długotrwale nawilżał moją suchą skórę, a dodatkowo ładnie przy tym pachniał. Skuszę się na niego ponownie, bo jest tani, a naprawdę dobrze działa. Więcej o tym kosmetyku możecie przeczytać TUTAJ.


Masło do ciała Alverde wanilia i mandarynka: produkt z bardzo dobrym składem, jednak bardzo ciężko rozsmarowywało się go na ciele. Masełko fajnie nawilżało i odżywiało moją suchą skórę, a także ładnie pachniało, ale przez to, że wchłaniało się opornie ponownie go nie zakupię. Więcej o tym kosmetyku możecie przeczytać TUTAJ.

Woda perfumowana La Vie Est Belle Lancome 33ml: prawdopodobnie jest to podróbka, ale za to jaka! Zapach rewelacyjnie odwzorowuje oryginał, a także naprawdę długo utrzymuje się na skórze. Jest intensywny, dzięki czemu jest przez innych dobrze wyczuwalny. Mnóstwo pacjentek pytało się mnie czym tak pięknie pachnę, a to chyba o czymś świadczy :D

Facelle Intim chusteczki do higieny intymnej: idealnie sprawdzają się w czasie podróży, ale do codziennego użytku także się świetnie nadają. Są tanie i nie podrażniają skóry, a także są dodatkowo dobrze nawilżone.


Z kategorii TWARZ zużyłam:

Nawilżająco-łagodzący koncentrat do twarzy Jean D'Arcel: produkt ten mnie jakoś specjalnie nie zachwycił, poza tym jest drogi, bo 4 ampułki kosztują aż 50zł. Koncentrat delikatnie ujędrnia skórę, ładnie pachnie, ale znajduje się w niepraktycznym opakowaniu w formie ampułek. Jakiegoś wielkiego nawilżenia, czy odżywienia nie zauważyłam. Więcej o tym kosmetyku możecie przeczytać TUTAJ.

Delikatny peeling enzymatyczny firmy Pharmaceris: trochę zjechałam go w swojej recenzji, ale po czasie widzę, że wcale nie był taki zły. Przy regularnym stosowaniu na twarzy nie znalazłoby się ani jednej suchej skórki. Niestety jest to peeling zbyt delikatny i może nie sprawdzić się u osób, które mają sporej wielkości suche skórki, bo część skórek zniknie, a część nadal pozostanie widoczna na twarzy. Więcej o tym kosmetyku możecie przeczytać TUTAJ.

Krem do twarzy Bioderma Hydrabio Riche: naprawdę świetnie nawilżający i odżywiający krem do twarzy, który znajduje się w opakowaniu z pompką dozującą idealną ilość produktu wystarczającą na pokrycie całej twarzy. Wcale nie jest jakoś super drogi, a naprawdę świetnie się sprawdza także jako baza pod makijaż. Kupię na pewno, ale dopiero na zimę, bo wtedy sprawdza się idealnie. Więcej o tym kosmetyku możecie przeczytać TUTAJ.

Tonik zwężający pory Ziaja z serii liście manuka: mimo takiego wychwalania go przez innych w internecie mnie jakoś nie zachwycił. Zwężenia porów nie zauważyłam, a zapach był dla mnie okropny. Pompka była fatalna. Nie szło jej używać, bo praktycznie cały produkt lądował obok wacika, a nie na nim. Niestety musiałam przelać ten produkt do innego opakowania, bo pompka po dwóch użycia zepsuła się na amen i w ogóle nie dozowała toniku. Niestety, ale tego produktu na pewno już nie kupię.

Żel do mycia twarzy do skóry tłustej i wrażliwej Effeclar firmy La Roche Posay: dosyć mocno oczyszczający żel do mycia twarzy, który niestety troszeczkę wysuszał moją i tak już suchą skórę, ale nie ma się co dziwić, że tak się zachowywał, bo przecież jest przeznaczony do skóry tłustej. Mimo wszystko dobrze oczyszczał twarz z resztek makijażu, ale nie zakupię go ponownie, ponieważ za bardzo mnie wysuszał. Więcej o tym kosmetyku możecie przeczytać TUTAJ.

Płyn micelarny Corine de Farme: płyn ten posiada w sobie 97% naturalnych składników i przeznaczony jest dla skóry suchej i wrażliwej. Rzeczywiście płyn ten nie podrażnia ani oczu, ani skóry, a przy tym naprawdę dobrze usuwa makijaż. Byłam z niego naprawdę zadowolona, ale ta pompka trochę utrudniała dozowanie płynu na wacik. Bez niej trochę więcej produktu byłoby na waciku, a nie obok niego. Mimo wszystko produkt godny polecenia.

Alverde odżywczy krem do twarzy z awokado: rewelacyjny krem, który sprawdzi się w okresie zimowym, bo jest to krem tłusty. Skład i zapach są rewelacyjne, a cena zachęca do zakupu. Jak tylko znów go gdzieś znajdę w drogerii DM to na pewno go kupię. Więcej o tym kosmetyku możecie przeczytać TUTAJ.

Płatki kosmetyczne Life 120szt: tanie płatki, które troszeczkę rozwarstwiają się przy zmywaniu lakieru z paznokci, ale ogólnie są spoko.

Płatki pod oczy/kolagenowa maseczka pod oczy Purederm: świetnie nawilżone płynem płatki pod oczy, które powodują, że opuchlizna i cienie stają się mniejsze, a skóra wokół oczu jest delikatnie napięta. Bardzo się z nimi polubiłam i zakupię je ponownie. Więcej o tym kosmetyku możecie przeczytać TUTAJ.

Odżywcza maseczka do twarzy z miodem firmy Nivea: rewelacja! Najlepsza maseczka do twarzy jaką miałam! Rewelacyjnie odżywia i nawilża skórę, świetnie się ją zmywa i cudownie pachnie. To już kolejne moje zużyte opakowanie, a w zapasie mam ich jeszcze kilkanaście :D Więcej o tym kosmetyku możecie przeczytać TUTAJ.

Maseczka do twarzy Soraya 10 minut na... do skóry suchej oraz hydrożelowa maseczka ultra nawilżająca firmy Bielenda: niestety obie maseczki mnie nie zachwyciły. Ani jedna nie nawilżyła mojej twarzy na tyle, abym mogła to odczuć, a o odżywieniu nie wspomnę. Nie kupię ich ponownie, bo swoją idealną maseczkę już znalazłam. 

Próbka kremu do twarzy Ulga firmy Ziaja: niestety nie mogę nic o tym kremie napisać, ponieważ za krótko go używałam. Jedyne co mogę napisać to to, że szybko się wchłonął i miał ładny zapach. No i ten SPF20 :)


Będąc na wakacjach także zużyłam kilka produktów, a że nie chciało mi się tachać do domu tych pustych opakowań to postanowiłam, że zrobię pustakom zdjęcie, a opakowania wyrzucę. Podczas pobytu na Zakynthos zużyłam:

Sun Ozon krem do opalania SPF30 o zapachu tropikalnym: wszystko byłoby ok, gdyby nie to, że krem się ciężko rozsmarowywał i tworzył na ciele nieestetyczne smugi, a także rolował się w zgięciach na ciele. Niestety ponownie go nie kupię.

Lambre balsam po opalaniu: dawał uczucie ukojenia i świetnie nawilżał. Przy okazji miał śliczny, słodki zapach. Niestety jest za drogi jak na balsam po opalaniu, więc go już nie kupię.

Lambre krem do opalania z filtrem SPF15: tutaj nie mam żadnych zastrzeżeń. Krem ładnie się rozsmarowywał na ciele, przyjemnie pachniał, a dodatkowo nie rolował się, ani nie warzył w przeciwieństwie do kolegi z Sun Ozon.

Żel po opalaniu Avon After Sun: przyjemnie chłodził, ale po wsmarowaniu w ciało przez moment się kleił, a raczej tworzył taką klejącą się powłokę, która po chwili znikała. Niestety nie było żadnego nawilżenia, przez co dodatkowo musiałam używać masła nawilżającego, aby tą wysuszoną słońcem skórę chociaż troszeczkę nawilżyć. Nie kupię go ponownie.

Woda termalna Uriage: jest to moja ulubiona woda termalna, ponieważ nie trzeba osuszać twarzy po spryskaniu jej tym produktem. Świetnie niwelowała u mnie zaczerwienienia i dobrze tonizowała skórę. Mam już kolejne opakowanie tego produktu, które czeka na otwarcie. Wydajność, działanie i cena (za każdym razem mam szczęście i trafiam na promocje, w której kupuję ją za 14zł) są jak najbardziej na plus. Więcej o tym kosmetyku możecie przeczytać TUTAJ.

Antyperspirant Rexona Diamond- uwielbiam, uwielbiam, uwielbiam ten zapach i wersję Sexy :D

Nawilżający żel pod prysznic Tołpa z serii białe kwiaty: przepięknie pachnący żel pod prysznic, który świetnie się pieni, a nie ma w sobie SLS'ów. Dodatkowo nie wysuszał skóry i miał fajny skład, a wcale nie był drogi. Więcej o tym kosmetyku możecie przeczytać TUTAJ.

No i jak widać zużyłam jeszcze kilka próbek, a także mini opakowania szamponu do włosów i żelu pod prysznic firmy Bienvenue, które niestety były do bani. Odżywka do włosów Matrix była całkiem ok. Polubiłam się także z żelem aloesowym firmy Equilibra, który ładnie odżywił moją skórę po opalaniu i ją koił, a pasty Blend-a-Med Pro Expert wam nie polecam, bo miała w sobie jakieś ziarenka, które podczas mycia zębów strasznie mnie denerwowały, a przy okazji pewnie rysowały szkliwo.

A u was jak z pustakami? Dajcie znać czy coś z moich zużyć wpadło wam w oko albo czy coś miałyście z powyższych produktów, a macie o tym odmienne niż ja zdanie.

czwartek, 2 lipca 2015

Nawilżająco-łagodzący koncentrat do twarzy Jean D'Arcel: HIT czy KIT?


Hej :)
Dzisiaj przychodzę do was z recenzją kosmetyku, który bardzo mnie zaciekawił i w którym pokładałam ogromne nadzieje na poprawę wyglądu mojej skóry. W dzisiejszym poście opiszę wam jak sprawdził się u mnie nawilżająco-łagodzący koncentrat do twarzy firmy Jean D'Arcel.
Zacznę może od tego, że mimo, iż produkt zawiera tylko cztery ampułki to starczył mi na 12 użyć, więc myślę, że po tylu zastosowaniach mogę się już trochę wypowiedzieć na jego temat.


Produkt cure beaute intens firmy Jean D'Arcel jest zamknięty w szklanych, przeźroczystych ampułkach, które całkiem łatwo idzie przełamać. Polecam mimo wszystko otwierać je przez gazik lub inny materiał żeby się przypadkowo nie skaleczyć. Już na poziomie opakowania mam do tego produktu zastrzeżenia. Nie dość, że produkt ten się marnuje, bo żeby nałożyć go na twarz najpierw trzeba go wylać na dłoń, to w dodatku ampułki te są jak dla mnie objętościowo za duże i po otwarciu zużywa się około 1/3 produktu, a reszta stoi otwarta i czeka na wieczorne lub poranne użycie przez co do środka bez problemów mogą dostać się kurz i inne niepotrzebne nam substancje krążące w powietrzu. Nie mniej jednak samo kartonowe opakowanie wygląda elegancko i luksusowo, a po jego otwarciu ukazują się równo poukładane ampułki, które dają właśnie takie odczucia.
Co do działania produktu to jakoś mnie on nie urzekł. Po nałożeniu produkt delikatnie ujędrnia skórę, całkiem szybko się w nią wchłania i na początku trochę się lepi, ale po chwili to uczucie znika (myślę, że uczucie lepkości spowodowane jest zawartością soku aloesowego w składzie). Ampułki te nadają się nie tylko jako baza pod krem, ale samodzielnie także dobrze się sprawdzają. Dobrze nawilżają skórę, ale jeśli ktoś ma bardzo suchą skórę to bez kremu się nie obejdzie.
Zapach produktu jest całkiem przyjemny i delikatny. Nuty zapachowe to chyba kwiaty ogrodowe, bo to mi ten zapach przypomina. Chociaż mam wrażenie, że zapach ten zbliżony jest do zapachu peoni, które bardzo lubię.
Skład ampułek jak dla mnie jest taki sobie, ale podoba mi się fakt, iż na drugim miejscu w składzie jest sok aloesowy i myślę, że to on tutaj najbardziej ujędrnia, nawilża i uelastycznia skórę. Na siódmym miejscu w składzie znajdziemy zaś ekstrakt z kulnika sercowatego, o którym wspomina w opisie produktu producent.
Cena czterech ampułek jak dla mnie jest zbyt wysoka, bo kosztują one 50zł. Czyli jedna ampułka mająca 2ml kosztuje 12,50zł. Uważam, że to za dużo, bo za fajne serum z pipetką zapłacimy podobną kwotę, a wszystko będzie ładnie zamknięte i higieniczne.


Podsumowując: jakoś nie zachwyciłam się tym produktem na tyle, aby go kupić. Uważam, że cena jest zbyt wysoka jak na 4 ampułki po 2ml każda. Te 50zł, które trzeba na nie wydać wolałabym przeznaczyć na jakieś inne serum do twarzy z pipetką albo na jakiś dobry krem nawilżający.


A co wy myślicie o tym produkcie? Skusiłybyście się na te ampułki, czy raczej tak jak ja byście zainwestowały w coś innego?


Moja ogólna ocena: 4-/5

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...