poniedziałek, 14 marca 2016

Ulubieńcy stycznia i lutego


Hej :)
Przychodzę do was dzisiaj z ulubieńcami miesiąca, a właściwie ulubieńcami dwóch miesięcy: stycznia i lutego. Przedstawię wam klika kosmetyków, które obecnie są na wykończeniu i za niedługo znajdą się w denku albo się już w nim znalazły. Kosmetyki te używałam codziennie przez dwa miesiące, więc myślę, że moja opinia na ich temat będzie w 100% rzetelna, bo 60 dni codziennego stosowania to odpowiedni czas na testy. Po takim czasie jesteśmy w stanie dobrze poznać działanie produktu i możemy go odpowiednio ocenić.
Jeśli chcecie wiedzieć jakie kosmetyki z wielką radością stosowałam od początku tego roku to zapraszam do przeczytania kliku słów na temat każdego z produktów.


Pierwszym kosmetykiem, który chcę wam przedstawić jest balsam do ust Tisane, który uwielbiam! Nie znalazłam jeszcze lepszego balsamu do pielęgnacji ust. Ten produkt jako jedyny jest w stanie przywrócić moje usta do ładu w bardzo szybkim czasie. Myślę, że taki stan rzeczy jest spowodowany bardzo dobrym składem, w którym znajdziemy wosk pszczeli, miód, olejek rycynowy, oliwę z oliwek, ekstrakt z melisy, jeżówki purpurowej i ostropestu plamistego oraz witaminę E. Jak sami widzicie skład jest rewelacyjny. Zapach produktu jest bardzo przyjemny, a zarazem naturalny. Jeśli chodzi o działanie to przede wszystkim balsam ten wyraźnie odżywia usta, nawilża je i wygładza, a także wspomaga regenerację zniszczonych ust. Jeśli ktoś ma problemy ze spierzchniętymi ustami albo chciałby zapobiegawczo ochronić usta przed działaniem wiatru, mrozem, czy mocnym słońcem to produkt ten będzie dla takich osób idealny. Dla mnie jest to produkt niezastąpiony! Jeśli nie straszne wam słoiczki, a raczej higiena z nimi związana to polecam wam zakupić sobie wersję właśnie w słoiczku. Jak dla mnie jest nieco lepsza jeśli chodzi o konsystencję, bo jest bardziej masełkowata, a ta w sztyfcie jest bardziej zbita, przez co trzeba jej na usta trochę więcej nałożyć. Mimo to kocham obie te wersje i stale kupuje ten balsam do ust. Jego cena jest przyjemna, bo kosztuje około 8-10zł, więc tym bardziej jestem z niego zadowolona.



Kolejnym ulubieńcem jest nawilżający krem łagodzący z serii Botanic Green. Jest to produkt firmy Tołpa, a jak wiecie (albo i nie wiecie) ja kosmetyki tej firmy bardzo lubię. Jeśli chodzi o ten produkt to polubiłam go ze względu na szybkie wchłanianie i dosyć dobre nawilżenie. Produkt ten będzie idealny w okresie późnej wiosny i wczesnej jesieni, gdy jeszcze nie będzie bardzo ciepło, bo jest to lekki krem, nie zawierający w sobie SPF'a, który chroniłby nas przed mocnym słońcem. Zaletą tego kosmetyku jest to, że każdy podkład na tym kremie wyglądał rewelacyjne, a krem nie rolował się przy jego nakładaniu. Skład produktu nie jest zły. Składnikami aktywnymi są torf, ekstrakt z nasion bawełny, z korzenia irysa oraz pochodna mocznika. Dzięki tym składnikom skóra po użyciu jest miękka i gładka (naprawdę da się to odczuć). Sam krem jest jest hypoalergiczny, nie zawiera alergenów ani sztucznych barwników, dzięki czemu nie podrażni skóry, nawet u osób z wrażliwą cerą. Zapach jak dla mnie był bardzo przyjemny to samo mogę napisać o cenie. Za ten krem zapłaciłam jakoś 19zł za 50ml, więc naprawdę niedużo jak na tą firmę. Wydajność tego produktu jest zachwycająca. Starczył mi na pół roku codziennego! stosowania. Naprawdę niewiele go trzeba, aby nałożyć go na całą twarz. Naprawdę polecam ten produkt.


Na rozświetlający korektor Deluxe Brightener firmy Wibo skusiłam się podczas rossmannowskiej promocji -49%. Po obniżce kosztował niewiele, bo coś około 8zł. Wyjątkowo zacznę od jego jedynego minusa jakim jest wydajność. Korektor ten starczył mi tylko na kilkanaście użyć. Stosowałam go do rozjaśnienia okolicy pod oczami oraz na środek twarzy (nos, czoło). Korektor ten miałam okazję używać góra miesiąc, a nie stosowałam go codziennie. Niemniej jednak nie ubolewam na tą wydajnością jakoś bardzo, bo był to produkt tani. Pod minus można także podciągnąć brak gamy kolorów, z której można by było wybrać odcień idealny dla siebie, a niestety korektor ten jest tylko w jednym odcieniu. Mimo to odcień tego produktu był dla mojej jasnej cery idealny. Samo działanie korektora jest naprawdę bardzo dobre. Główne działanie, czyli rozjaśnienie jest świetne. Skóra w miejscu nałożenia korektora jest naprawdę widocznie rozświetlona, dzięki czemu cienie pod oczami są praktycznie niewidoczne. Dodatkowo krycie również jest świetne. Podoba mi się także opakowanie tego produktu. Korektor jest zamknięty w srebrnym opakowaniu, które moim zdaniem wygląda luksusowo. Na końcu opakowania posiada pędzelek, którym nakładamy korektor (wykręcamy u dołu opakowanie i w ten sposób produkt wydostaje się na czubek pędzelka). Korektor ten nie wchodzi w zmarszczki, ale pamiętajmy, aby nałożyć go niewiele i żeby go utrwalić pudrem, bo inaczej będzie w te zmarszczki wchodził. Skład również jest niczego sobie. Znajdziemy w nim aktywny dipeptide tzw. botoks like, który ponoć wygładza zmarszczki i zapobiega tworzeniu się nowych, a także pantenol, witaminy PP, A,C,E, kofeinę oraz ekstrakt z Scuttellarii. Korektor ten zawiera w sobie składniki rozpraszające światło, które mają dać efekt soft-focus.Ogólnie rzecz biorąc jestem naprawdę zadowolona z tego produktu i ponownie zamierzam go kupić.


Hitem wśród pielęgnacji twarzy, a dokładniej wśród toników i hydrolatów okazał się hydrolat różany. Hydrolat ten powstał w procesie produkcji olejku z róży damasceńskiej. Jest to 100% woda różana, która nie zawiera w sobie żadnych dodatkowych, niepotrzebnych składników. Ciężko mi było taką znaleźć, ale udało się. Swoją wodę kupiłam w sklepie Manufaktura Kosmetyczna i zapłaciłam za nią 29zł za 200ml. Hydrolat ten posiada certyfikat ECOCERT, a róże, z których jest produkowany pochodzą z certyfikowanej, organicznej uprawy w Bułgarii. Jeśli chodzi o działanie to kosmetyk ten doskonale łagodzi suchą skórę, nawilża ją i delikatnie odżywia. Oprócz tego odświeża i łagodnie ściąga skórę. Nadaje się od razu do stosowania (nie trzeba tego produktu rozcieńczać) i można go stosować na całą twarz, łącznie z okolicą powiek. Czasami nasączałam waciki tym hydrolatem i kładłam je na 15 min na oczy i twarz. Po ich ściągnięciu skóra była lekko napięta, gładka i nawilżona. Jest to produkt naturalny i łagodny przez co nadaje się dla każdego typu skóry, ale przede wszystkim polecam go osobom wrażliwym, a także osobom ze skórą suchą, trądzikową i naczynkową.


Ostatni ulubieniec to odżywka do włosów Garnier Ultra Doux z Cudownymi Olejkami. Kupiłam ją totalnie w ciemno, nie wiedząc nawet, że firma Garnier wypuściła na rynek taki produkt (nigdy wcześniej nie widziałam tego kosmetyku). No i po pierwszym użyciu pozytywnie się zaskoczyłam. Moje włosy były pięknie wygładzone, nawilżone, miękkie i błyszczące. Naprawdę dobrze wyglądały po wysuszeniu, były sypkie i przyjemne w dotyku. Nie były również tak splatane jak po użyciu innych odżywek, przez co dużo łatwiej rozczesywało mi się moje niepokorne włosy. Oprócz działania pokochałam także zapach tego produktu, który niestety ciężko mi do czegokolwiek porównać. Niemniej jednak jest to zapach słodki, który całkiem długo utrzymuje się na włosach. Konsystencja tej odżywki jest średnio gęsta (typowa dla odżywek Garniera). Nie spływa z włosów i daje się łatwo rozprowadzić na całej długości włosów. Im dłużej trzymamy ten produkt na włosach, tym lepsze są efekty. Naprawdę polecam wam tą odżywkę, bo jest równie dobra jak ta z masłem karite i awokado.


To by było na tyle jeśli chodzi o ulubieńców dwóch ostatnich miesięcy. Nie lubię używać kosmetyków, które już miałam okazję testować, ale najprawdopodobniej do wielu z tych kosmetyków wrócę, ponieważ ich działanie i cena zachęcają do ponownego ich kupna. Wszystkie te produkty polecam wam z całego serca. Mam nadzieję, że u was również się sprawdzą, jeśli skusicie się na ich zakup. Dajcie znać co królowało w waszych ulubieńcach. Muszę uzupełnić zapasy, więc każde wasze polecenie wezmę pod ogromną uwagę :)

wtorek, 1 marca 2016

Zużycia stycznia i lutego, czyli mały projekt denko


Hej ;)
Na początku chcę was przeprosić za długą nieobecność, ale w moim życiu dzieje się tak wiele, że nawet nie mam czasu spotykać się ze znajomymi. Remont w rodzinnym domu, pierwsza i druga praca z większą ilością godzin pracy niż kiedyś, pochłonęły i nadal pochłaniają wiele mojego czasu, a że u mnie z zagospodarowaniem czasu ciężko to potem nie potrafię się z niczym wyrobić, przez co zaniedbuje kompletnie bloga. Myślę, że wrócę do regularnego blogowania, ale niestety nie będzie to możliwe w okresie kilku następnych miesięcy, nad czym ubolewam okropnie.


Jednak nie o moim braku czasu dzisiaj mowa, a o zużyciach kosmetycznych poczynionych w ciągu ostatnich dwóch miesięcy. Serdecznie zapraszam do dalszej lektury :)


Przechodząc do rzeczy pragnę wam najpierw przedstawić denka z kategorii włosy:

Na początku przedstawię wam niemiecki duet naturalnych kosmetyków, czyli regenerującą odżywkę i szampon do włosów firmy Alverde. Oba te kosmetyki zawierają w sobie wyciąg z winogron i avocado, a reszta składników pochodzi w dużej mierze z ekologicznych upraw. Nie zawierają silikonów, ani SLS'ów i dla mnie jest to ogromy plus. Niestety muszę przyznać, że mimo świetnych recenzji w internecie nie pokochałam się z odżywką do włosów. Po jej użyciu moje włosy były dziwne w dotyku i ogólnie źle wyglądały. Były splątane i naprawdę ciężko było je rozczesać. Za to szamponem jestem zachwycona. Fajnie oczyszczał moje włosy, a przy tym zbytnio ich nie przesuszał.

Regenerujący szampon z serii MaxRepair firmy Evree szczególnie mnie nie zachwycił. Robił to co miał robić, czyli oczyszczał włosy, ale miałam wrażenie, że aż za bardzo je oczyszcza, przez co stały się jeszcze bardziej suche niż były. Regeneracji kompletnie nie zauważyłam i chyba nie zauważę nigdy, bo niby jak szampon ma zregenerować moje suche włosiska? Ponownie go raczej nie kupię.

Odżywka Pro Series Frizz Control firmy Wella to kompletna klapa. Z moimi włosami nie robiła totalnie nic oprócz oblepiania ich silikonami przez co były tylko gładsze w dotyku. Z trudem ją wykończyłam używając jej okazyjnie, gdy wiedziałam, że moje włosy i tak będą uplecione w warkocz i nie będzie widać ich złej kondycji. Zapach także nie przypadł mi do gustu, dlatego nigdy więcej po nią nie sięgnę.

Nawilżającą odżywkę w spray'u Moisture Kick firmy Schwarzkopf pokochałam za cudowny słodki zapach i rzeczywiste nawilżenie. Po jej użyciu moje włosy były jeszcze bardziej miękkie niż po użyciu samej odżywki do spłukiwania, a dodatkowo lepiej się rozczesywały, a u mnie problem z plątaniem się włosów jest ogromny. Nie wiem jednak czy za niedługo do niej wrócę, bo mam na oku kilka spray'ów, które chciałabym przetestować.

Suche szampony Batiste uwielbiam! Zużyłam ostatnio małą wersję torebkową o zapachu wiśni i tak samo jak inne zapachy ją pokochałam. Serdecznie polecam wam szampony z tej firmy, bo według mnie są najlepsze na rynku.


Z kategorii makijaż zużyłam:

Podkład L'Oreal Super-Blendable w odcieniu 1.N to podkład, który otrzymałam do przetestowania, a który ze względu na swojego poprzednika wywoływał u mnie wiele obaw. Naprawdę sceptycznie do niego podeszłam, bo ze starą wersją naprawdę się nie pokochałam. Kiedyś mi służyła, ale zmieniła się fraktura mojej skóry i niestety stara wersja kompletnie mi nie pasowała. Jednak ten podkład naprawdę polubiłam. Na twarzy był lekko rozświetlający, pięknie wtapiał się w skórę i naprawdę długo się na niej utrzymywał. Nie tworzył żadnych smug, nie oksydował po czasie, a dodatkowo miał świetną konsystencję. Nie jest to typowo matujący podkład, więc osoby, które szukają konkretnego matu niech nawet po niego nie sięgają, bo najprawdopodobniej z efektu matu nie będą zadowolone.

Kolejny podkładowy ulubieniec to rozświetlający podkład Bell z serii HypoAllergenic w odcieniu 01. Nie dość, że jest to tani kosmetyk to jeszcze świetnie wygląda na twarzy. Po nałożeniu podkładu na twarz skóra staje się rozświetlona, ale nie tłusta. Podkład całkiem długo utrzymuje się na swoim miejscu, nie tworzy plam ani smug. Dodatkowo jest to produkt hipoalergiczny, więc dla alergików i osób z wrażliwą cerą będzie jak znalazł. Na pewno do niego wrócę, bo w rossmannowskiej promocji kosztował mnie aż 16zł, a na mojej twarzy naprawdę cudownie się prezentuje :D

Lakier do paznokci Yves Rocher w odcieniu 106 Taupe naprawdę długo mi służył. Trafił do denka nie dlatego, ze zgęstniał, ale dlatego, że kompletnie go wykończyłam. W tym popielato-brązowym kolorze naprawdę się zakochałam i praktycznie codziennie nosiłam go w okresie jesieni, a w innych porach roku używałam go okazyjnie. Pędzelek w tym lakierze to istne marzenie. Naprawdę świetnie malowało mi się nim paznokcie i wystarczyła tylko jedna warstwa lakieru żeby nie było prześwitów. Lakier dosyć szybko wysychał i trzymał się na paznokciach nawet 5-6 dni bez żadnych odprysków i to bez żadnego top coat'u. Naprawdę polecam, mimo jego dosyć wysokiej ceny. Warto w niego zainwestować.

Lakier do paznokci Eveline miniMax w odcieniu nr 836 również całkowicie zdenkowałam co się u mnie rzadko zdarza, bo prędzej mi jakiś lakier zgęstnieje, niż go zużyję. Myślę, że jego mała pojemność pozwoliła mi go szybciej zużyć. Dodatkowo ten odcień ciemnego burgundu naprawdę przypadł mi do gustu i w okresie letnio-jesienno-zimowym bardzo często nosiłam go na paznokciach. Krycie i pędzelek w tym lakierze również polubiłam. Schnięcie lakieru także było niczego sobie, to samo z trwałością, ale niestety lakier bez odprysków wytrzymywał na moich pazurkach maksymalnie 4 dni.


Z kategorii pielęgnacja twarzy zużyłam:

Hydrolat różany z róży damasceńskiej 100%: rewelacyjny hydrolat, który stosowałam jako tonik do przywrócenia odpowiedniego pH skóry tuż po umyciu i osuszeniu twarzy. Ślicznie pachniał, lekko nawilżał skórę, a przede wszystkim ją koił. Najbardziej pokochałam go jednak za skład, a dokładnie za to, że był to czysty hydrolat różany bez żadnych dodatkowych składników. Ciężko było mi taki hydrolat znaleźć, ale udało się i takie właśnie cudo zakupiłam w Manufakturze Kosmetycznej.

Krem tłusty z filtrami UV ochronno-regenerujący firmy Ziaja: bardzo lubiłam go stosować w zimie, bo wtedy najbardziej chronił moją skórę. Niestety był to dosyć tłusty krem, który powodował, że bardzo szybko zaczęłam się świecić mimo, iż stosowałam podkład matujący, a na to jeszcze puder. Niemniej jednak moja skóra pokochała ten kosmetyk. Była dobrze nawilżona, odżywiona i co najważniejsze nie była zapchana. Polecam jak najbardziej do stosowania w zimie. Krem kosztuje około 13zł, więc jest warty zakupu.

Łagodny peeling enzymatyczny firmy Dermika: rzeczywiście był to produkt, który bardzo łagodnie usuwał z naszej skóry martwy naskórek. Jeśli ktoś ma spore problemy z suchymi skórkami to może nie być zadowolony z tego kosmetyku. Przy jego regularnym stosowaniu (raz w tygodniu) moja skóra wyglądała dobrze i nie było na niej ani jednej suchej skórki. Peeling ten nie powodował zaczerwienienia skóry, w żaden sposób jej nie podrażniał, nawet przy trzymaniu go na twarzy przez prawie godzinę :P Wrażliwcom jak najbardziej polecam ten produkt.

Prreti płatki zmiękczające pod oczy truskawka: ciężko mi coś napisać o tym produkcie, bo niby ten kosmetyk działa, ale zmiękczenie skóry wokół oczu było u mnie chwilowe. Niby skład i działanie nie jest takie złe, ale myślę, że produkt ten to taki dodatek relaksacyjny do zastosowania pod koniec dnia, co by sobie zrobić małe domowe SPA.

Maseczka do twarzy dla cery suchej firmy Nivea: moja ulubiona maseczka, która posiada w sobie ekstrakt z miodu, hydra IQ i olejek migdałowy. Maseczka bardzo ładnie nawilża i odżywia skórę, a po jej zmyciu skóra jest cudownie miękka i gładka. To już moje kolejne zużyte opakowanie i pewnie nie ostatnie. Naprawdę wam ją polecam ;)


Z kategorii pielęgnacja ciała zużyłam:

Ochronny balsam do ust Tisane: jak na razie jest to mój ulubiony balsam do ust! Świetnie chroni usta przed szkodliwymi czynnikami takimi jak np. zimno. Dodatkowo usta pięknie nawilża i odżywia. Jeśli macie spierzchnięte usta to produkt ten przywróci wam je do ładu. Przy okazji cudownie pachnie miodem! Polecam wam przede wszystkim wersję w słoiczku, która moim zdaniem jest odrobinę lepsza niż ta w sztyfcie.

Krem do rąk z 5% mocznikiem SebaMed: świetnie nawilżający i zmiękczający krem do rąk, który szybko się wchłania i nie pozostawia na dłoniach nieprzyjemnego filmu. Skład i zapach ma również przyjemny. Niestety cena trochę odstrasza, bo za ten kosmetyk zapłacimy aż 30zł, a doskonale wszystkie wiemy, że w niższej cenie znajdziemy równie dobre kremy do rąk.

Tołpa Green odżywcze mleczko wygładzające: bardzo fajny balsam do ciała, który szybko się wchłaniał, dobrze nawilżał i odżywiał skórę, a także nie pozostawiał na skórze nieprzyjemnej warstwy ochronnej. Pachniał całkiem przyjemnie, a i skład był niczego sobie. Balsamy do ciała z Tołpy bardzo lubię i ten również polubiłam.

Zmywacza do paznokci Isana chyba nie muszę wam opisywać. Lubię go za niską cenę w stosunku do pojemności i dobre zmywanie lakieru, bez rozmywania go po skórkach i paznokciach. Naprawdę polecam jeśli jeszcze go nie znacie.

Moje ulubione płatki kosmetyczne to te z firmy Carea Aloe Vera, które często można kupić w Biedronce w promocji 6zł za 3pak. Nie rozwarstwiają się i zbytnio nie pylą, więc dla mnie są idealne.

Antyperspirantów Rexona chyba nie muszę wam przedstawiać, bo pewnie każdy je zna. Ja je uwielbiam i tylko je kupuję, bo jako jedyne naprawdę chronią mnie przed potem i jego przykrym zapachem. Obecnie zużyłam dwie wersje: Sexy (uwielbiam za zapach) oraz Invisible Pure, która ma chronić przed białymi i żółtymi plamami na ubraniach (czego niestety jeszcze nie zauważyłam).


Z kategorii higiena zużyłam:

Kneipp pielęgnujący olejek do kąpieli kwiat migdała: bardzo fajny olejek, który wlewa się do wanny. Niestety mało wydajny, bo mi wystarczył na trzy użycia, a według producenta wystarczy na maksymalnie dwa. Skóra po nim była świetnie nawilżona i zmiękczona, ale za cenę 25zł nie jest moim zdaniem warty zakupu.

Żel pod prysznic Korres o zapachu wanilii i śliwki: żel ten przywiozłam z Zakynthos, a kupiłam go w strefie bezcłowej za 2,50 euro. Cena naprawdę dobra w porównaniu do składu, który jest rewelacyjny. Zapach jest taki sobie, ale to za sprawą naturalnych, ziołowych składników. W składzie nie ma perfumu, który by upiększał zapach. Żel ten ładnie się pienił, dobrze oczyszczał skórę, nie podrażniając i nie wysuszając jej. Naprawdę polecam ten kosmetyk.

Mydełka firmy Isana bardzo lubię za cenę i zapachy. Ostatnio zagościły w mojej łazience dwa mydełka: pierwsze o zapachu mleka i miodu, a drugie o zapachu mango i pomarańczy. Tą drugą wersję bardziej polubiłam i pewnie znów się na nią skuszę :)

Chusteczki dla dzieci to ostatnio u mnie hit. Stosuję je do wycierania rąk, jak nie mam w pobliżu ani mydła ani ręcznika, a także do higieny intymnej. Zdarzyło mi się nimi także coś przetrzeć, więc śmiało mogę napisać, że są to u mnie wielozadaniowe chusteczki.

Chusteczki do higieny intymnej Sensitive firmy AA: delikatne chusteczki, które nie podrażniają miejsc intymnych. Mają fizjologiczne pH i zawierają w sobie odrobinę kwasu mlekowego. Będą idealne na wyjazdy i ja je głównie wtedy używałam.


Z próbek zużyłam trzy małe hotelowe żele pod prysznic, które przywiozłam z pobytu w Bukowinie Tatrzańskiej w pensjonacie Orlik (swoja drogą polecam wam ten pensjonat, bo ma przepiękne SPA, świetną restaurację, obsługę i pokoje). Emolium i Atoperal to emulsje do kąpieli, które zamierzam kupić w wersji pełnowymiarowej, bo bardzo fajnie działały na moją skórę. Niby są to produkty przeznaczone dla dzieci, ale nikt nie powiedział, że dorosły nie może ich stosować, prawda? :D Pilniczek do paznokci pokazałam tylko dlatego, że okazał się totalnym niewypałem! Kupiłam go w Pepco i tylko raz próbowałam użyć. Dziadostwo totalne, nie kupujcie tego.

Tak oto prezentuje się moje małe, dwumiesięczne denko. Dajcie znać jak u was ze zużyciami i czy któryś z wymienionych przeze mnie kosmetyków też pokochałyście. Jeśli jest u was jakiś bubel to dajcie mi znać czego mam nie kupować, bo czeka mnie za niedługo wyprawa do drogerii po zapasy, a nie chciałabym wyrzucać pieniędzy w błoto. Oczekujcie więc w najbliższym czasie haul'a z nowościami kosmetycznymi :)

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...