czwartek, 28 sierpnia 2014

Ulubieńcy sierpnia


Cześć wam w ten jakże słoneczny dzień. Dawno takiego ładnego dnia nie było, ale dziś nie o pogodzie.
Jako, że sierpień powoli dobiega końca przychodzę do was z ulubieńcami tegoż właśnie miesiąca. Jak zwykle nie jest ich dużo, ale są to za to kosmetyki, które towarzyszyły mi niezwykle często i służyły genialnie.


Zacznę może od mojego hitu z hitów, czyli kamuflarza firmy Catrice w odcieniu nr 010 Ivory. Za każdym razem kiedy byłam w Hebe lub Naturze akurat tego odcienia, który chciałam nie było. Dzięki pani z drogerii Hebe, która znalazła na zapleczu ostatni korektor w tym odcieniu w końcu udało mi się go zakupić! Byłam wniebowzięta i jestem nadal, bo ten korektor to mój strzał w 10! Wszystkie inne korektory poszły w kąt, bo nie były tak dobre jak ten. Nie dziwię się ani trochę, że ten korektor nazywa się kamuflarz, ponieważ wszystkie zaczerwienienia, sińce i wypryski maskował w mig. W dodatku utrzymywał się na skórze przez bardzo długi czas i nie ścierał się zbyt szybko, nawet przy częstym dotykaniu się po twarzy. Niestety w sierpniu miałam spore problemy z cerą i dzięki temu kosmetykowi udało mi się zamaskować moje niedoskonałości i wyglądałam jak człowiek :)


Kolejnym ulubieńcem jest suchy szampon Batiste, którego wam chyba przedstawiać nie muszę. Ja posiadam wersję blush, która ma mieć kwiatowy zapach. Niby czuć kwiaty, ale więcej w tym zapachu jest czegoś pudrowego. Mimo wszystko zapach ten jest całkiem przyjemny i dosyć długo utrzymuje się na włosach. Żałuję tylko, że znów skusiłam się na wersje blush, a nie nie kupiłam wersji wild, której jeszcze nie miałam, a była dostępna w Biedronce. No cóż, może następnym razem.
Co do samego działania szamponu jestem z niego mega zadowolona. Przedłużył świeżość moich włosów w dni, w które nie chciało mi się ich myć przed pracą. Denerwował mnie tylko ten biały proszek na moich czerwonych włosach, który ciężko było wyczesach. Przez niego moje włosy wyglądały jakby siwiały i były suche jak siano. Jednak kilka chwil zabawy z grzebyczkiem i wszystko wyglądało dobrze (no może nie zawsze, bo nie zawsze miałam czas na wyczesywanie proszku z włosów :D). Z wszystkich suchych szamponów jakie miałam okazję używać ten wciąż stoi na czele :)


Ostatni ulubieniec to lakier do paznokci Golden Rose z serii Paris o numerze 56. Ten różany kolor z delikatnym akcentem koralu zawładnął moim sercem! Otrzymałam go podczas wymianki na ostatnim spotkaniu blogerek w Rybniku i od tego czasu co tydzień malowałam paznokcie tym właśnie lakierem :) Lakier ten dosyć szybko wysychał i całkiem długo wytrzymał na paznokciach bez odprysków, jednak bardzo szybko były widoczne wytarte końcówki. Niestety lakier ten wymaga nałożenia trzech cienkich warstw lub dwóch grubszych, bo inaczej widać prześwity. Mimo wszystko to mój sierpniowy ulubieniec.


A jacy są wasi ulubieńcy sierpnia? Chętnie ich poznam, także dawajcie znać w komentarzach co zawładnęło waszym sercem w tym wakacyjnym miesiącu :)

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Zadbajmy nieco o swoje zdrowie, czyli produkty do higieny intymnej od LaciBios femina


Hej :)
Dziś temat, a raczej recenzja produktów do higieny intymnej LaciBios femina, które mają pomóc nam zadbać o nasze zdrowie intymne. Kosmetykami, które wam dzisiaj przedstawię będą chusteczki, żel i płyn do higieny intymnej, który stosuję także do mycia twarzy, ale więcej napiszę wam poniżej.


Zacznę może od recenzji mojego ulubionego produktu, czyli chusteczek do higieny intymnej. Uwielbiam je zabierać w podróże, ponieważ nie zawsze mamy możliwość skorzystania z łazienki, aby się podmyć, a takie chusteczki ułatwiają nam to zadanie. Wystarczy tylko jedna taka chusteczka, aby dokładnie przemyć miejsca intymne. Chusteczki te są bardzo dobrze nasączone płynem myjącym, ale nie aż tak bardzo, że przy otwarciu opakowania płyn się nam wylewa (a takie chusteczki już kiedyś miałam). Dzięki dosyć szczelnemu zamknięciu nie wysychają, a to oznacza, że możemy cieszyć się ich działaniem aż do ostatniej sztuki.
Chusteczki te nie podrażniły mnie, nie spowodowały pieczenia, czy upławów. Może dlatego, że mają całkiem przyjemny skład. Mają także odpowiednie pH 3,5 odpowiadające pH okolic intymnych oraz całkiem neutralny, acz przyjemny zapach. Ich cena to około 10zł za 12szt, więc niemało. Ja takie chusteczki zakupuję zazwyczaj na wyjazdy, bo nadają się one nie tylko do podmycia się i odświeżenia, ale także i do wytarcia rąk, gdy nie mamy możliwości skorzystania z dostępu do wody.


Kolejny kosmetyk to płyn do higieny intymnej. Płyn ten ma u mnie aż trzy zastosowania. Nadaje się nie tylko do mycia okolic intymnych, ale także do mycia twarzy i ciała (zastępuje mi czasami żel pod prysznic). Dzięki braku SLS, SLES, parabenów i PEG moja skóra nie jest wysuszona, ani podrażniona. Nawet gdy mam jakieś podrażnienia np. po depilacji nic mnie nie piecze, ani nie szczypie po użyciu tego płynu. Produkt ten delikatnie się pieni, ale mimo wszystko dobrze oczyszcza skórę okolic intymnych (intensywność pienienia zależy od ilości wylanego na dłoń produktu). Podoba mi się także poręczne opakowanie produktu, a także pompka, która ułatwia jego aplikację, ale jak dla mnie wylewa ona za dużo płynu, więc naciskam na nią tylko do połowy i wtedy dozuje idealną dla mnie ilość produktu. Poza tym konsystencja jest nieco wodnista, ale na tyle dobrze się pieni, że nie trzeba dużej ilości tego produktu, aby dobrze się pienił. Tak jak chusteczki ma pH 3,5 idealne dla naszej flory bakteryjnej. Zapach może nie jest zbyt przyjemny, ale nie jest zły (jest trochę taki jakby medyczny). Przeszkadza mi on trochę tylko wtedy, gdy biorę prysznic z użyciem tego produktu jako żelu pod prysznic. Poza tym używam tego produktu także do mycia twarzy. Dzięki temu moja skóra nie jest taka wysuszona, ściągnięta i podrażniona. Cena to około 10zł za 150zł, więc nie jest źle. Jeśli chodzi o wydajność jak dla mnie jest ona bardzo dobra, bo tak jak napisałam powyżej zużywam tego produktu mniej, bo naciskam pompkę tylko do połowy.


Ostatnim kosmetykiem LaciBios femina, który stosowałam jest żel do higieny intymnej, który nakłada się po myciu na okolice intymne. Nie spłukuje się go! Dla mnie jest to produkt, który tworzy swoistego rodzaju barierę przed drobnoustrojami oraz nawilża i koi naszą skórę, gdy ta jest podrażniona. Stosuję go głównie po depilacji, aby troszeczkę tę skórę ukoić, a ten produkt mi w tym pomaga. Nie podrażnia mnie, nie wysusza, ale działa jak kompres i za to go lubię. Niestety jego minusem jest powodowanie dyskomfortu jakim jest uczucie mokrości między nogami. Jego cena to około 10zł za 30ml. Niestety jest to produkt mało wydajny, bo ubyło mi go już połowę przy dosyć krótkim czasie jego stosowania. Myślę, że raczej go nie kupię.


I to by było na tyle :) Pokrótce przedstawiłam wam każdy z trzech produktów jakie miałam okazję stosować. Dostałam także doustny probiotyk, ale nie stosowałam go ze względu na moją niechęć do łykania tabletek.
Podsumowując: ze wszystkich trzech przedstawionych powyżej kosmetyków najbardziej lubię chusteczki do higieny intymnej za wielofunkcyjność, łatwość użycia i skład. Płyn do higieny intymnej także polubiłam. Stosuję go nie tylko do oczyszczenia okolic intymnych, ale także do mycia twarzy i ciała. Co do żelu nie jest on zły, ale "mokrość" jaką tworzy, powoduje u mnie dyskomfort. Mogłabym się bez niego obejść, więc raczej go nie kupię.
W produktach tych podoba mi się najbardziej fakt, że mogą je stosować kobiety w różnych etapach swojego życia, czyli w okresie dojrzewania, ciąży, połogu i menopauzy. Szczególnie polecam ten płyn ciężarnym i położnicom, a także kobietom, które borykają się z różnego rodzaju infekcjami dróg rodnych.

A jakie są wasze top produkty do higieny intymnej? Jest spośród was ktoś, kto niczego nie używa, bądź stawia na szare mydło?

piątek, 22 sierpnia 2014

Mój najlepszy zakup, czyli top coat Insta-Dri od Sally Hansen


Cześć :)
Dziś przychodzę do was z kosmetykiem znanym i lubianym nie tylko przeze mnie, ale pewnie także i przez większość z was. Tym ulubieńcem jest top coat Insta-Dri Sally Hansen, czyli wysuszacz i utrwalacz lakieru do paznokci.
Muszę przyznać, że malowanie paznokci nie sprawia mi przyjemności i dlatego nie robię tego często. Nie wspomnę już o jakimkolwiek zdobieniu paznokci, bo proces ten wzbudza we mnie wewnętrznego szaleńca, tym bardziej jeśli mi coś nie wychodzi, a dzieje się tak często. Dlatego odstąpiłam już dawno od zdobienia paznokci i maluję je tylko na jeden kolor.
Tak jak już wspomniałam nie znoszę malować paznokci co nie znaczy, że nie lubię mieć ich pomalowanych. Gdy jednak już się nastawię na malowanie paznokci to muszę je koniecznie czymś utrwalić żeby lakier przeżył na moich paznokciach jak najdłużej. Dotychczasowym moim ulubieńcem był top coat Seche Vite, o którym pisałam TUTAJ. Jednak się skończył, a na jego miejsce wskoczył polecany mi przez was przedstawiany dzisiaj top coat od Sally Hansen.


Zacznę może od plusów tego produktu. Przede wszystkim top coat ten utrwala nasz lakier, dzięki czemu możemy cieszyć się nim dłużej, nie martwiąc się o odpryski, czy wytarte końcówki. Oczywiście będą one widoczne, ale później niż zazwyczaj były. U mnie lakier na paznokciach bez żadnych odprysków wytrzymuje nawet dwa tygodnie, ale już po około 10 dniach zaczynają być na nim widoczne dziwne kreski (może dlatego, że mam manię hmm...nazwijmy to sprawdzania twardości paznokci). Także obietnica producenta o 10 dniowej trwałości lakieru bez odprysków jest całkowicie spełniona. Wytarte końcówki widać u mnie dopiero po 5 dniach, a nawet później. Kolejnym plusem jest połysk, który powoduje, że paznokcie wyglądają jak po manicure hybrydowym. Połysk ten utrzymuje się aż do zmycia przeze mnie lakieru i ani trochę nie traci na intensywności. Moje dłonie mają dużą styczność ze środkami chemicznymi i detergentami, a mimo wszystko połysk się utrzymuje i nic nie matowieje. Myślę, że jest to spowodowane zawartymi w produkcie filtrami UV, które chronią paznokcie przed utratą połysku. Plusem jest także wysuszenie lakieru, ale na pewno nie dzieje się to w 30 sekund tak jak pisze producent. Gdy pomalujemy paznokcie dwoma warstwami lakieru i warstwą top coat'u musimy odczekać co najmniej dwie minuty, aby nic nam się nie odbiło, ale gdy nałożymy 3 lub więcej warstw lakieru i warstwę top coat'u musimy odczekać nawet więcej niż 10 minut, bo może nam się coś odbić. Dziwnym zjawiskiem jest również fakt, że gdy np. idę pozmywać naczynia, a mam na paznokciach godzinę, czy dwie godziny wcześniej nałożone 3 warstwy lakieru i warstwę top coat'u to pod wpływem wody, temperatury, detergentu i pracy rąk lakier zaczyna schodzić i trzeba niektóre albo wszystkie paznokcie malować na nowo. Także gdy mam lakier, który wymaga nałożenia trzech warstw nakładam dwie warstwy top coat'u i wtedy takie sytuacje zdarzają się rzadziej albo po prostu nie zmywam naczyń przez około 3-4 godziny.
Pędzelek do malowania jest jak dla mnie idealnej wielkości i nabiera taką ilość top coat'u jaką chcę. Buteleczka zawiera 13,3ml substancji, a jej cena to około 25zł w cenie regularnej, jednak ja nabyłam ją za 12,75zł :) Jak widać na zdjęciu powyżej zużyłam niecałą 1/3 opakowania w ciągu 3 miesięcy, więc myślę, że taka buteleczka starczy mi na rok, a może nawet i dłużej. Na razie nic się nie dzieje z konsystencją, nie robi się z niej glut, więc mam nadzieję, że konsystencja pozostanie taka jaka jest aż do końca opakowania. Top coat ten możecie zakupić w Rossmann'ie lub na Allegro, gdzie jest w całkiem przystępnej cenie.

Edit: Po zużyciu 2/3 buteleczki top coat zgęstniał tak bardzo, że nie szło go już używać.


Podsumowując: top coat Sally Hansen zdetronizował lubiany przeze mnie top coat Seche Vit i myślę, że na stałe zagości on w moim małym lakierowym kąciku. Uwielbiam go za połysk, przedłużenie trwałości lakieru i przyspieszenie jego wysychania. Dziękuję wam za polecenie mi go :) To był naprawdę dobry zakup :)

Moja ogólna ocena: 5/5

LINK: Opinie na Wizażu

wtorek, 19 sierpnia 2014

Bubel roku wśród maseł do ciała


Hej :)
Dziś chciałabym wam opisać pewien bubel, który zdobyłam poprzez wymiankę na jednym ze spotkań blogerskich. Jest to nawilżające masło do ciała z oliwą z oliwek i masłem shea z linii SPA Granat firmy Mariza. Nie wiem dlaczego w nazwie figuruje słowo SPA, ale ten produkt nie ma ze SPA ani trochę wspólnego.


Zacznijmy od opisu producenta:
Masło do ciała o bogatej formule i gęstej konsystencji doskonale pielęgnuje skórę i otula ją słodkim aromatem owocu granatu, zapewniając odprężenie i poprawiając nastrój. Skóra staje się gładka i sprężysta, o przyjemnym, świeżym zapachu.

Działanie:


  • długotrwale nawilża oraz odżywia skórę,
  • nadaje jej miękkość i elastyczność,
  • wzmacnia naturalną barierę hydrolipidową naskórka zapobiegając utracie wilgoci, 
  • działa łagodząco i regenerująco. 
 
Składniki aktywne: 

  • oliwa z oliwek  
  • olej migdałowy  
  • olej awokado  
  • masło shea 
  • gliceryna  
  • d-pantenol  
  • alantoina
 

Zastanawia mnie fakt dlaczego na Wizażu produkt ten ma ocenę 4,5, bo ja bym mu dała najwyżej 2. Oprócz przyjemnego słodkiego zapachu, który przypomina bardziej połączenie gumy balonowej z cukrem niż owoc granatu, kosmetyk ten nie ma już żadnej pozytywnej cechy. No może jeszcze cena mogłaby się zaliczyć do plusów, ponieważ za 200ml tego kremu zapłacimy 13,90zł (chociaż znam inne masła w podobnej cenie i są 100 razy lepsze niż to). Niestety kosmetyki firma Mariza są ciężko dostępne, chyba tylko u konsultantek i w sklepie internetowym.
Konsystencja produktu niby przypomina masło, ale mam wrażenie, że jest z nią coś nie tak. Ciężko rozsmarować ten produkt na ciele, ponieważ bardzo szybko zaczyna się kulkować i pozostawiać przyklejone do skóry farfocle, które ciężko ze skóry usunąć, nie wspominając już o ich wsmarowaniu. Mam wrażenie, że tworzenie się tych grudek jest spowodowane zbyt długim rozsmarowywaniem masła na ciele. Masło nie chce się za bardzo wchłaniać, a jak to już zrobi to mam wrażenie, że jestem oblepiona jakąś dziwną mazią i zazwyczaj zmywam z siebie to co kilkanaście minut wcześniej w siebie wsmarowałam. Skład niby nie jest najgorszy, ale parafina wszystko psuje. Nawilżenia i odżywienia niestety nie zauważyłam. Może dlatego, że zbyt długo tego kremu na ciele nie miałam ze względu na opisany powyżej fakt jakim był dziwny film na skórze. Dałam temu kosmetykowi kilka szans, ale za każdym razem miałam do niego coraz większą odrazę. Próbowałam go zużyć do nawilżania nóg, ale niestety nie miałam już sił do grudek jakie pozostawały na nogach i kosmetyk ten oddałam koleżance.


Podsumowując: nie wiem dlaczego u mnie się nie sprawdził i okazał się takim bublem, ale wiem, że już do niego nie wrócę i pewnie innych maseł z firmy Mariza także nie zakupię. Myślałam, że działanie będzie tak samo przyjemne jak zapach, ale niestety się zawiodłam.
A wy miałyście coś z firmy Mariza? Jakie są wasze opinie na temat kosmetyków tej firmy?

Moja ogólna ocena: 2/5

LINK: Opinie na Wizażu 

sobota, 16 sierpnia 2014

Kąpiel borowinowa, czyli umilacz kąpielowy firmy Tołpa


Od zawsze ciekawiły mnie kosmetyki firmy Tołpa. Zwróciłam na nie uwagę ze względu na ich opakowania: niby proste, ale jak dla mnie wyglądające na luksusowe. Później przyszedł czas na zapach. Większość pachniała niebanalnie, szczególnie te z serii SPA. Skład także mnie oczarował. No i przepadłam. Zakupiłam dla siebie kilka kosmetyków tej firmy, a także klika dla was (mogłyście je wygrać we wiosennym rozdaniu). Miałam też to szczęście, że na dwóch spotkaniach blogerek firma Tołpa zasponsorowała nam upominki, przez co połowa moich kosmetyków poszło w odstawkę i zostało zastąpionych produktami tej firmy.
Dziś chciałabym wam przedstawić jeden z nich tzw. umilacz kąpielowy, czyli kąpiel borowinową z serii Spa Bio Anti Stress.


Kąpiel borowinowa SPA BIO Anti Stress to obecnie mój ulubiony dodatek do kąpieli. Po wlaniu tego płynu do wanny woda barwi się na niezbyt urokliwy brązowy kolor, który trochę przypomina mi bagienko. Specyfik ten nie barwi skóry, więc nie musicie się obawiać, że wyjdziecie z wanny brązowe. Pod wpływem strumienia wody wytwarza się także delikatna piana, która po wejściu do wody zaczyna zanikać.
Zapach unoszący się w łazience jest obłędny! Mam wrażenie, że przebywam w lesie iglastym znajdującym się gdzieś w górach, a na mchu znajdują się szyszki i inne niezniszczone ręką człowieka twory natury. Rzeczywiście po takiej kąpieli człowiek się odstresowuje i wycisza. Cena jaką musimy zapłacić za taki relaks to około 30zł za 270ml. Według producenta powinnyśmy na wannę wody wlać 8 nakrętek, jednak ja wlewam tylko 4 i uważam, że jest to ilość wystarczająca. Zaznaczę jednak, że  nie kąpię się w wannie, która jest po brzegi wypełniona wodą (tylko do niecałej połowy). Dzięki takiej oszczędności mogę dłużej cieszyć się tym specyfikiem. Skład kąpieli borowinowej jest świetny! Na pierwszym miejscu jest ekstrakt z borowiny, na drugim emulgator, na trzecim gliceryna, a od czwartego miejsca zaczynają się olejki eteryczne. Niestety mimo dobrego składu nie mamy co liczyć na nawilżenie, czy odżywienie naszej skóry. Na szczęście kosmetyk ten dobrze oczyszcza naszą skórę, dzięki czemu nie trzeba stosować dodatkowych kosmetyków do oczyszczania np. żelu pod prysznic. Podoba mi się także opakowanie tego produktu, szczególnie te wszystkie opisy na etykiecie, które lubię czytać w trakcie kąpieli :)

Moja ogólna ocena: 5-/5

LINK: Opinie na Wizażu


Podsumowując: jeśli jesteście posiadaczkami wanny to polecam wam kąpiel borowinową zamiast zwykłego płynu do kąpieli. Dzięki przepięknemu zapachowi odprężycie się i na chwilę zapomnicie o problemach codzienności. Wiem, że nie każdemu zapach może przypaść do gustu, ale osoby, które lubią zapach lasu powinny polubić zapach tego kosmetyku. Wiem także, że nie jest to produkt tani, ale patrząc na skład i działanie w postaci odprężenia warto pokusić się o jego zakup i urządzić sobie w domu własny salon odnowy biologicznej :)

A wy lubicie takie kosmetyki do domowego SPA? Byłybyście skłonne wydać te 30zł na ten kosmetyk, czy raczej wolicie zwykłe płyny do kąpieli?

czwartek, 14 sierpnia 2014

Tołpa: orzeźwiający peeling-maska, czyli kosmetyk o zapachu orientu


Hej!
Dziś przychodzę do was z recenzją kosmetyku, który przeniesie was do świata SPA, przepełnionego zapachami orientu. Produkt ten przeznaczony jest głównie dla użytkowniczek prysznica, ale posiadaczki wanny również mogłyby go używać. Mowa o orzeźwiającym peelingu-masce z serii SPA ECO Vitality.



Główną zaletą tego produktu jest zapach. Orientalny, nieco kadzidełkowy, aczkolwiek orzeźwiający. Najbardziej wyczuwalne są w nim cytrusy, następnie werbena i paczuli. W opakowaniu zapach jest ostry i duszący- nie każdy go polubi. Na skórze natomiast łagodnieje. Nawet po zmyciu produktu z ciała zapach będzie na nim wyczuwalny jeszcze przez długi czas. Nie wspomnę już o łazience, która przemieni się buddyjską świątynię na co najmniej kilka godzin.
Konsystencja produktu jest bardzo gęsta i zbita, nie ma jednak problemu z wydobyciem jej z opakowania. Masa zawiera w sobie drobinki, które mają podczas rozsmarowywania delikatnie peelingować nasze ciało. Drobinkami tymi jest sól morska oraz piasek wulkaniczny. Niestety fani mocnego zdzierania będą tym kosmetykiem zawiedzeni. 
Podczas rozsmarowywania maski na ciele zaczyna się ona pod wpływem ciepła robić biała i kremowa. Samo wcieranie maski w ciało powinno odbywać się zgodnie z kierunkiem przepływu limfy, czyli od stóp w górę, a podczas tego procesu odczujemy delikatne ciepło wytwarzane przez proces wsmarowywania. Po użyciu tego produktu skóra jest miękka, gładka, jędrna i pachnąca. Mimo wszystko niezbyt często stosuję ten kosmetyk, ponieważ mało kiedy chce mi się stać pod prysznicem 5 min dłużej niż zazwyczaj, a samo wsmarowywanie produktu w skórę jest dla mnie trochę męczące. Na szczęście po takim zabiegu nie trzeba wsmarowywać w ciało balsamu, czy masła, ponieważ skóra jest dobrze nawilżona.


Jak widać opakowanie to malutki słoiczek mieszczący w sobie 250ml produktu. Podoba mi się estetyka opakowania, jak i zestawienie kolorystyczne nadruku z kolorem peelingo-maski. Cena tego kosmetyku to około 40zł, więc sporo jak na taki "bajer" do kąpieli. Plusem natomiast jest wydajność, ponieważ zużyłam połowę opakowania podczas 5 rytuałów, czyli jeden taki słoiczek powinien mi wystarczyć na 10 użyć. Zdecydowaną zaletą tego kosmetyku jest także dobry skład, którego dwoma pierwszymi składnikami są gliceryna i sól morska. W składzie znajdziemy także piasek wulkaniczny, olejek tamanu i olejek camelina, masło babassu, a także olejki eteryczne z werbeny, limonki, cytryny i paczuli.

Podsumowując: mimo, iż kosmetyk ten ma przepiękny zapach, dobry skład i działanie to raczej ponownie po niego nie sięgnę, ponieważ nie lubię kosmetyków, które wymagają ode mnie długiego rozsmarowywania ich na ciele. Jak sobie pomyślę, że czeka mnie kolejne smarowanko po prysznicu to odechciewa mi się już całkowicie używać tej peelingo-maski. Używam jej tylko wtedy, kiedy rozpiera mnie energia albo kiedy mam dzień wolny i chęci żeby ją na sobie zastosować.

A wy znacie ten kosmetyk? Jaki jest wasz ulubieniec z firmy Tołpa? :)

Moja ogólna ocena: 4-/5

wtorek, 12 sierpnia 2014

Pilomax do włosów ciemnych: szampon głęboko oczyszczający + maska regenerująca do włosów suchych i zniszczonych


Hej :)
Tematem dzisiejszego posta będzie szampon głęboko oczyszczający oraz maska regenerująca do włosów suchych i zniszczonych, czyli dwa produkty od Pilomax, które przeznaczone są do włosów ciemnych
Byłam bardzo ciekawa tych produktów, ponieważ na niejednym blogu czytałam bardzo pochlebne recenzje tych kosmetyków, szczególnie masek tej firmy. Dzięki jednemu ze spotkań blogerskich miałam okazję przetestować na własnej głowie te dwa popularne produkty. Czy okazały się one zbawieniem dla moich włosów, czy raczej są to przeciętne kosmetyki, które nie są warte zakupu? Aby się o tym dowiedzieć zapraszam do lektury poniżej.


Zacznijmy może od maski do włosów. Ma ona ograniczyć wypadanie włosów, zachować ich sprężystość, moc i blask. No i tutaj niestety nie zgodzę się z kilkoma rzeczami. Sprężystości nie ma, są za to niezbyt miękkie i szorstkie w dotyku włosy. Są co prawda delikatnie błyszczące, ale i tak stosuję po każdym myciu olejek na włosy, aby nadać im jeszcze większego blasku i je trochę wygładzić. Na szczęście ilość moich włosów na szczotce i w odpływie prysznicowym jest mniejsza niż była, ale ograniczone wypadanie zauważyłam dopiero po około półtora miesiąca regularnego stosowania maski. Dzięki tej masce moje włosy nie są splatane i dobrze się rozczesują po umyciu i wysuszeniu.
Produkt ten stosuję raz w tygodniu w połączeniu z szamponem z tej samej serii oraz zestawem "Hair SPA", który otrzymałam wraz z szamponem i dwoma maskami. Maskę trzymam na włosach przez godzinę, czasami nawet dłużej.
Zapach kosmetyku jest delikatny i słodki, utrzymuje się na włosach jeszcze przez kilka godzin od umycia, ale na drugi dzień nie jest już wyczuwalny. Konsystencja maski jest gęsta, taka trochę żelowo-kremowa, w kolorze pudrowego różu. Dobrze trzyma się włosów nie spływając z nich. Zamknięta jest w słoiczku zamykanym wieczkiem, które dosyć łatwo można zdjąć i nałożyć. Wieczko dosyć dobrze trzyma się reszty opakowania, wiec mamy pewność, że maska pozostanie na swoim miejscu nawet gdyby słoik się przewrócił.
Wydajność produktu jest bardzo dobra. Niewiele maseczki potrzeba na pokrycie całych włosów. Skład może nie jest najlepszy, ale ważne, że produkt działa i nie podrażnia skóry głowy. Cena tego kosmetyku to około 21zł za 240g.

Moja ogólna ocena: 3/5

LINK: Opinie na Wizażu


Szampon głęboko oczyszczający stosuję zazwyczaj z maską przedstawioną powyżej. Całkiem dobrze się pieni, nawet przy niedużej ilości nałożonej na włosy. Jego zapach jest lekko cytrusowy, ale niewyczuwalny na włosach, a kolor substancji jest delikatnie zielony. Konsystencja produktu jest niezbyt gęsta, idąca w kierunku tej rzadkiej, ale jak dla mnie jest idealna jeśli chodzi o szampon do włosów. Zamknięta jest w tubie wykonanej z dosyć twardego plastyku, ale bez problemu można wycisnąć z niej szampon. Otwór w opakowaniu jest niewielki, więc bez problemu wylejemy na dłoń tyle szamponu ile chcemy, bez obawy, że pozbędziemy się za jednym razem połowy buteleczki. Kosmetyk ten bardzo dobrze oczyszcza włosy, nie wywołuje łupieżu i innych podrażnień skóry głowy, ale używany sam plącze włosy. Skład szamponu jest taki sobie. Na opakowaniu znajdziemy sporej wielkości napis: brak parabenów i SLS, no, ale gdy patrzymy na skład to na drugim miejscu zobaczymy Sodium Laureth Sulfate, czyli SLES. Jest to niby delikatniejsza wersja SLS, ale jak dla mnie miedzy tym szamponem, a szamponami z SLS nie ma zbytniej różnicy. Plusem natomiast jest pantenol na 6 miejscu w składzie. Cena tego produktu to około 20zł za 200ml, więc nie mało jak na szampon.

Moja ogólna ocena: 4/5

LINK: Opinie na Wizażu


Podsumowując: z tych dwóch produktów zdecydowanie bardziej polubiłam szampon niż maskę. Niestety u mnie średnio się ona sprawdziła. Co prawda spowodowała, że włosy mniej wypadają, ale nie są tak miękkie i błyszczące jak po innych maskach. Wydajność i zapach obu kosmetyków jest jak najbardziej na plus, jednak cena szamponu już nie. Polubiłam się także z turbanem i grzebieniem z zestawu HAIR SPA, który został nam dołączony do powyższych produktów.
Gdyby któraś z was chciała zakupić któryś z tych kosmetyków to jedyną metodą kupna są sklepy internetowe i wybrane apteki. Stacjonarnie nie jest on chyba dostępny w żadnej drogerii.

A wy miałyście okazję używać te słynne angielskie maski? Co o nich myślicie? Czy według was szampon lub maska są warte zakupu? :)

sobota, 9 sierpnia 2014

Lipcowe zakupy


Hej :)
Dziś przychodzę do was z haul'em, czyli z zakupami jakie poczyniłam w miesiącu lipcu. Jako, że w czerwcu wydałam na kosmetyki aż 30zł :D to mogłam sobie pozwolić na małe szaleństwo w lipcu. Oto co zakupiłam:

Podczas promocji w Biedronce skusiłam się na:
- elektroniczny pilnik do stóp za 19,99zł
- suchy szampon Batiste wersja Blush 10,99zł
- dwa zestawy Garnier Ultra Doux: mango i kwiat tiare oraz olejek z awokado i masło karite (szampon+odżywka) w cenie 9,99zł za zestaw
- jednorazowe maszynki do golenia za 5,99zł 10szt


Kolejny mój zakup to woda perfumowana "Marry Me!" Lanvin'a o pojemności 75ml, za którą dałam tylko 85zł z wysyłką :D Jakaś dziewczyna na Allegro chciała się jej pozbyć i takim oto sposobem zostałam nowym właścicielem flakonika. Czasami warto przeszukać Allegro, bo można natrafić na naprawdę dobre ceny :)
P.S. Ta woda perfumowana była prezentem dla siebie z okazji moich urodzin :D


Jako, że nie ostatnio nie mogę znaleźć dobrego podkładu postanowiłam się skusić na słynny Revlon Colorstay. Poszłam więc do Rossmann'a, wypróbowałam na sobie wszystkie jasne odcienie, wybrałam jeden i zamówiłam sobie dany odcień na Allegro. Za podkład wraz z przesyłką zapłaciłam... 28zł :) Podkład jak na razie spisuje się bardzo dobrze, ale wkurza mnie ten brak pompki ;/


Będąc w sklepie Home&You natrafiłam na promocję -70% na wybrane produkty. Zakupiłam sobie odświeżacz powietrza za 5,70zł, który daje jakiś zapach, ale jest on nieco duszący oraz saszetki do szafy za 4,50zł 3 sztuki, które niestety w ogóle nie pachną :( Dobrze, że zakupiłam tylko jedno opakowanie tych saszetek.


Ostatni mój zakup poczyniłam w drogerii Hebe, w której zakupiłam:
- nawilżającą maseczkę do twarzy DermoMask za 4,49zł
- balsam do ust Tisane Suntime SPF30 za 8,79zł
- słynny korektor Camouflage Catrice w odcieniu nr 1 za 7,79zł :)


Jeśli chodzi o tą modową część to zakupiłam sobie w Reserved top oraz T-Shirt za 14,99zł każdy oraz sukienkę (plażówkę) w New Yorkerze za 19,99zł.
Starałam się za bardzo nie szaleć jeśli chodzi o kosmetyki i ubrania, bo zbierałam na lustrzankę, którą w końcu już mam :)

A jak u was z wydawaniem pieniędzy w lipcu? Byłyście oszczędne, czy raczej nieco rozrzutne? :D

wtorek, 5 sierpnia 2014

Masło do ciała Wild Argan Oil, czyli złoty skarb od The Body Shop


Jeśli śledzicie mnie na facebook'u to wiecie, że udało mi się zostać testerką masła do ciała Wild Argan Oil od The Body Shop. Bardzo ucieszyłam się z tego powodu, ponieważ lubię masła do ciała ze względu na fakt, że one najlepiej nawilżają moje ciało. Niestety olej arganowy już mi się nieco przejadł, więc troszeczkę sceptycznie podeszłam do tego masła. Czy mimo wszystko polubiłam go? O tym dowiecie się poniżej ;)


Zacznijmy od opisu producenta:
Rozkoszuj się najbardziej luksusowym rytuałem piękności dla twojego ciała, bogate masło nawilżające do skóry suchej zostało wzbogacone olejem arganowym z Maroka, pozyskiwanym w ramach Sprawiedliwego Handlu (Fair Trade).
- 24 godzinne nawilżenie
- skóra staje się miękka i gładka
- maślana tekstura.
Nasze szlachetne orzechy arganowe pochodzą z odległych gór Atlasu z Maroka, są ręcznie zbierane i łupane, a następnie poddawane procesowi tłoczenia, dzięki któremu otrzymujemy najwyższej jakości olej arganowy. Nasza wymiana handlowa z sześcioma spółdzielniami organizacji Targanine zapewnia kobietom sprawiedliwy i regularny dochód, pomagając im podnieść standard życia i zwiększyć niezależność.


Zacznę może od zapachu. Niby przyjemny, ale jest w nim coś co przypomina mi zapach jaki panuje w większości sklepów obuwniczych (takie wymieszanie sztucznego aromatu wanilii z cukrem i orzechami). Nigdy dotąd nie spotkałam się z tego typu nutą zapachową. Mimo wszystko woń jest miła dla nosa i całkiem trwała, a na ciele nieco się zmienia i staje się bardziej przyjemna. Po kilku minutach spędzonych w łazience na wsmarowywaniu specyfiku w ciało, zapach roznosił się po łazience jeszcze przez dobrą godzinę od wyjścia z niej. Trwałość zapachu na ciele też nie jest niczego sobie. Jeszcze na drugi dzień od wysmarowania się masełkiem można wyczuć jego zapach. Mój mężczyzna nie mój oderwać ode mnie nosa i ciągle mnie wąchał :)
Konsystencja masełka jest gęsta, ale maślana w łososiowo-żółtawym kolorze. Daje się łatwo rozsmarować na ciele, nie robi smug i bardzo szybko się wchłania dzięki ciepłu, które wytwarza się podczas procesowi wsmarowywania masełka w ciało. Jednak przy dłuższym wsmarowywaniu zaczyna się rolować i wałkować. Masełko to nie pozostawia na ciele tłustej warstwy i to mnie bardzo cieszy, bo nie lubię jak ubrania kleją mi się do ciała, jednak jakaś (ciężka do określenia) warstwa pozostaje na ciele tworząc ochronny film.
Przejdźmy do działania: masełko dobrze odżywia i nawilża moją skórę- jest to działanie wystarczające, dzięki któremu nie mam na nogach białych śladów po podrapaniu się i nie odczuwam dyskomfortu związanego ze swędzącą, przesuszoną skórą. Nie wiem jednak, czy masełko to sprawdzi się u osób z naprawdę mocno suchą skórą. Myślę, że 24godzinne nawilżenie w przypadku tego produktu jest u mnie spełnione, ale u innych może okazać się raczej dobrym hasłem reklamowym. Mimo wszystko masełko pięknie rozświetla ciało dzięki czemu moje nogi w szpilkach w słoneczny dzień wyglądają jak u modelki! Zaraz po użyciu skóra rzeczywiście jest miękka i gładka, tak bardzo, że aż chce się ją ciągle dotykać.


Opakowanie to malutki słoiczek, który mieści w sobie 50ml masełka. Wersja pełnowymiarowa posiada 200ml i kosztuje 69zł. Jak dla mnie jest to cena zaporowa i nie skuszę się na pełnowymiarową wersję w tej kwocie. Poczekam na przeceny i wtedy zaopatrzę się w jakieś masełko z The Body Shop.
Jak widać słoiczek kolorem nawiązuje do owoców drzewa Agranu, czyli orzechów, z których pozyskuje się olejek arganowy. Nie za bardzo pasuje mi jednak ta niebieska naklejka do reszty opakowania, które utrzymane jest w tonacji brudnego złota.
Skład kosmetyku jest naprawdę całkiem dobry. Na drugim miejscu znajduje się masło shea, na trzecim masło kakaowe. Następnie mamy glicerynę, olej z nasion palmy orbignya oleifera, wosk pszczeli, a dopiero na dwunastym miejscu znajduje się olej arganowy. Szkoda, że jest tak nisko w składzie. Moim zdaniem olejek ten powinien grać w nim jedną z głównych ról. Reszta składu to stabilizatory, konserwanty i silikon. Nie ma na szczęście parafiny, substancji koloryzujących, czy parabenów.
Wydajność tego kosmetyku zachwyca. Nawet niewielka ilość wystarczy na wysmarowanie całego ciała. Mi testerskie opakowanie wystarczyło na pokrycie ciała aż 5 razy! 
Data ważności to 12 miesięcy od daty otwarcia, więc myślę, że w rok zużyjemy bez problemu całe, nawet pełnowymiarowe opakowanie. 
Linia Wild Argan Oil to nie tylko masełko do ciała, ale także żel pod prysznic, scrub do ciała, mydło do masażu, balsam do ciała, płyn do kąpieli, rozświetlający olej do ciała, olej na suche miejsca i do włosów oraz balsam do ust.


Podsumowując: nie każdemu może spodobać się zapach tego masła do ciała, jednak nie jest to zapach czystego olejku arganowego, który sam w sobie jak dla mnie jest nieprzyjemny. Masełko wystarczająco nawilża i odżywia moje ciało jednak nie wiem, czy sprawdzi się ono w przypadku osób o bardzo suchej skórze. 
Nie podoba mi się fakt, że przy dłuższym wsmarowywaniu produktu w skórę zaczyna się on wałkować. Nie podoba mi się także cena, która jak dla mnie jest zaporowa. Poczekam sobie na promocję i dopiero wtedy zakupię pełnowymiarową wersję jakiegoś masła do ciała. Nie koniecznie tego arganowego, które dziś opisałam. Aktualnie mam ich jagodowe masełko do ciała, które podbiło moje serce <3 Mimo wszystko masło z serii Wild Argan Oil polubiłam i zużyłam go z wielką przyjemnością do samego dna. 

P.S. Jeśli uważacie, że moja recenzja jest szczera i warta uwagi to kliknijcie proszę w ikonkę poniżej, a następnie wyszukajcie recenzję Dżoany Zbieszczyk :) A nóż widelec może uda mi się pojechać na weekend na Mazury (nigdy tam nie byłam) :)

 

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...