sobota, 30 maja 2015

Nawilżająca odżywka zwiększająca objętość włosów włoskiej firmy Equilibra


Hej :)
Dzisiaj chciałabym wam przedstawić produkt, który otrzymałam na ostatnim rybnickim spotkaniu blogerek. Jest to nawilżająca odżywka zwiększająca objętość włosów włoskiej firmy Equilibra. Jest to już moje drugie opakowanie tego produktu, jednak mimo to nadal nie wiem, czy tą odżywkę lubię czy nie. Mam wobec niej naprawdę mieszane uczucia, a jeśli chcecie się dowiedzieć dlaczego to zapraszam do poniższej lektury.


Opis producenta:  
NAWILŻAJĄCA ODŻYWKA ZWIĘKSZAJĄCA OBJĘTOŚĆ WŁOSÓW Equilibra zawiera specjalny kompleks roślinny PHYTOSYNERGIA (aloes+ olejek Arganowy + keratyna z protein pszenicznych ), który odżywia, nawilża i odbudowuje trzon włosa. Odżywka o gęstej, kremowej konsystencji, idealna dla przesuszonych włosów, głęboko nawilża, przywracając włosom miękkość. Specjalna formuła tworzy na trzonie włosa cienką warstwę ochronną, poprawiając elastyczność włosów , ułatwia rozczesywanie a także . Włosy zwiększają swoją objętość i odzyskują blask.
ZAWIERA:
► Proteiny jedwabne: otulają włosy warstwą ochronną
► Witamina E: zapobiega starzeniu się włosa
► Keratyna wełniana: wzmacnia strukturę włosa pokrywając go warstwą ochronną
► PHYTOSINERGIA: kompleks roślinny o działaniu regenerującym w jego skład wchodzi: Aloes, Olejek Arganowy, Keratyna.

Sposób użycia: Wmasować w wilgotne włosy, następnie spłukać.

NIE ZAWIERA SZTUCZNYCH BARWNIKÓW►NIE ZAWIERA ALERGENÓW►NIE ZAWIERA PARABENÓW


Zacznijmy od głównego minusa tego kosmetyku, czyli zapachu. Jak dla mnie jest mało przyjemny. Ciężko mi go opisać, ale pachnie trochę tak jakbyście połączyli zapach keratyny z zapachem starych ziół. Nie jest on jakoś długo wyczuwalny na włosach, ale podczas samej aplikacji ciężko było mi go strawić i dosyć szybko spłukiwałam ten produkt z włosów, bo mój nos nie umiał się z tym zapachem oswoić.  
Regularna cena tego kosmetyku to 21.59zł, a teraz cena tej odżywki na stronie producenta wynosi 17,27zł w promocji. Kupić ją możecie TUTAJ. Patrząc na przyjemny skład tego kosmetyku można powiedzieć, że nie jest to cena wygórowana. A w składzie już na drugim miejscu znaleźć możemy aloes, na szóstym miejscu mamy olejek arganowy, później proteiny jedwabiu i troszkę dalej keratynę z protein pszenicznych oraz witaminę E. Nie znajdziemy w nim sztucznych barwników, alergenów czy parabenów, więc myślę, że osoby lubiące mało chemii w kosmetykach będą z tego składu zadowolone. 
Konsystencja tej odżywki jest kremowa i gęsta, więc nie potrzeba jej dużo, aby wetrzeć ją w całe włosy. Dzięki temu produkt ten był ze mną naprawdę długo, więc jak widać wydajność jest naprawdę bardzo dobra. Teraz przejdźmy jednak do samego działania. Moje włosy były po tej odżywce błyszczące, nawilżone, miękkie, oraz przyjemne w dotyku, ale niestety nie były gładkie, a tym bardziej nie zyskały na objętości, a przecież producent pisze, że odżywka ta ma zwiększać objętość włosów. Może troszeczkę lepiej się rozczesywały niż po użyciu innych odżywek, które aktualnie używam, ale mimo wszystko nadal miałam problem w rozczesaniem moich mocno plączących się włosów. Mimo, że odżywkę zdarzało mi się nałożyć także na skórę głowy, nie została ona podrażniona, ani nie pojawił się na niej łupież. Produkt ten także dobrze i szybko spłukuje się z włosów.
Na końcu przejdźmy do opakowania. Jak widać jest to tubka wykonana z giętkiego plastyku, dzięki czemu możemy ją rozciąć i wydobyć z niej resztki odżywki. Muszę wam jednak powiedzieć, że odżywka ta świetnie spływa na dno, więc praktycznie cały kosmetyk zostanie i tak zużyty. Ja po rozcięciu opakowania nie znalazłam tam nawet takiej ilości produktu, aby pokryć nim całe włosy. Może na połowę długości mi starczyło. Także jeśli nawet nie rozetniecie tej tubki to nie zmarnujecie jakiejś oszałamiającej ilości kosmetyku.


Podsumowując: gdyby nie ten przykry dla mojego nosa zapach to może odżywka ta stałaby się moim ulubieńcem. Działanie i skład są naprawdę dobre, więc jeśli jesteście w stanie strawić jakikolwiek ziołowo-keratynowy zapach to powinnyście się polubić z tym produktem.

Moja ogólna ocena: 4-/5

wtorek, 26 maja 2015

The Secret Soap Store: arbuzowy peeling i mydełko


Hej :)
Na ostatnim blogerskim spotkaniu w Rybniku otrzymałam od firmy The Secret Soap Store dwa arbuzowe kosmetyki. Bardzo się ucieszyłam, że akurat ta firma nam coś przesłała. Miałam kilka ich kosmetyków i z wszystkich nich byłam zadowolona. Nie inaczej jest tym razem.


To co najbardziej sobie upodobałam to naturalne mydełko arbuzowe, które zawiera w sobie ziarenka czarnuszki. Myślę, że producent dodał je do tego produktu, aby zwiększyć atrakcyjność jego wyglądu, a nie np. aby mydełko to miało działanie peelingujące. Zapach tego kosmetyku całkiem długo utrzymuje się na ciele. Jest on delikatnie arbuzowy, całkiem przyjemny mimo, że nie lubię smaku i zapachu arbuza. W miarę zużywania się mydełko zaczyna pękać, co niezbyt estetycznie wygląda. Wykonane jest ponoć z naturalnych składników, ale niestety nigdzie nie umiałam znaleźć jego składu. Dobrze się pieni, delikatnie lecz dobrze oczyszczając przy tym skórę. Cena tego produktu to około 20zł za 100g.


Kolejnym arbuzowym produktem jest peeling do ciała cukrowo-solny, który pachnie nieco bardziej słodko i intensywniej niż mydełko. Zaliczyłabym go raczej do peelingów gruboziarnistych, chociaż jego drobinki wcale nie są jakieś duże. Opakowanie to mały, okrągły słoiczek, który dodatkowo zabezpieczony został aluminiową osłonką, dzięki czemu wiemy, że nikt go wcześniej nie otwierał. Peeling delikatnie zdziera z naszej skóry martwy naskórek, nie podrażniając jej przy tym mimo, że zawiera w sobie sól. Jeśli sól dostanie się do ranki to coś tam zaszczypie, ale nie tak bardzo jak w przypadku czystego solnego peelingu.
Produkt ten nie wysusza naszej skóry, a wręcz ją nawilża i odżywia, a to wszystko dzięki mieszance olejków, które po zmyciu resztek peelingu ze skóry, tworzą na niej ochronny film. Mimo wszystko radzę po peelingu zastosować jakiś balsam nawilżający, bo oprócz tego, że lepiej się wchłonie, to także spotęguje nieco nawilżenie pozostawione po olejach. W trakcie rozsmarowywania peelingu na ciele, zaczyna się on pod wpływem ciepła delikatnie topić i wtedy dopiero czujemy te wszystkie olejki zawarte w produkcie. Po zmyciu resztek nasza skóra od razu staje się gładka, miękka i przyjemna w dotyku. Konsystencja tego kosmetyku jest gęsta i treściwa. Nic nie przelewa się nam w palcach, dzięki czemu nie musimy się martwić, że produkt zamiast na naszej skórze wyląduje na podłodze. Skład jest naprawdę dobry, jednak cena trochę spora, bo około 35zł za 200g.


Opis producenta:
Gruboziarnisty peeling cukrowo-solny, na bazie olejków: avocado, macadamia, arganowego, jojoba, oliwy z oliwek z dodatkiem nasion czarnuszki i ekstraktu z arbuza. Zawiera nowoczesny kompleks nawilżający. Polecany do zabiegów odżywczych, regeneracyjnych i nawilżających. Doskonały do pielęgnacji skóry odwodnionej, bardzo suchej, pozbawionej blasku i witalności.


Tak oto prezentuje się mój letni, arbuzowy duet The Secret Soap Store. Z obu tych kosmetyków jestem naprawdę zadowolona i bardzo chętnie ich używam. Nie wiem, jak wy, ale ja mydełka z tej firmy używam także do mycia twarzy i muszę przyznać, że w tej roli naprawdę dobrze się spisują.

A wy znacie kosmetyki The Secret Soap Store? Jeśli tak to dajcie mi znać co warto u nich kupić :)

wtorek, 19 maja 2015

Spóźnieni ulubieńcy kwietnia


Hej :)
Dzisiaj przyszedł w końcu czas na ulubieńców kwietnia. Wiem, że powoli już czas na ulubieńców maja, a u mnie dopiero ulubieńcy kwietnia, ale natłok pracy i obowiązków skutecznie uniemożliwił mi pisanie nowych postów. Co do postów to uwielbiam te z ulubieńcami, bo dzięki nim mogę znaleźć coś dla siebie, co może i u mnie będzie hitem. Już wiele razy kupiłam coś dzięki ulubieńcom, których zaprezentowaliście na swoich blogach i w filmikach i wasze hity stały się także moimi hitami. Mam nadzieję, że moi kwietniowi ulubieńcy również i u was się sprawdzą, jeśli skusicie się na ich zakup.


Hitem hitów w moim makijażu okazał się podkład Lasting Finish firmy Rimmel. Swój posiadam w najjaśniejszym odcieniu 010 Light Porcelain i jest to dla mnie odcień idealny. Podkład posiada SPF20 co dla mnie jest ogromnym plusem, bo oprócz ujednolicenia kolorytu skóry, także chroni ją przez szkodliwym promieniowaniem słonecznym. Producent pisze, że podkład powinien się utrzymać do 25 godzin. Niestety nie jestem w stanie tego stwierdzić, bo podkład mam na swojej twarzy maksymalnie 15 godzin. U mnie bez poprawek utrzymuje się naprawdę bardzo długo. Bez dotykania utrzymuje się na skórze nawet do 10 godzin. Kryje średnio, ale jak dla mnie wystarczająco i zdecydowanie lepiej niż np. dużo droższy Loreal True Match, który dla mnie jest totalną klapą. Pięknie wtapia się w skórę, naturalnie na niej wygląda. Podkład ten zabieram ze sobą na wakacje, bo jako jedyny ma filtr przeciwsłoneczny i naprawdę dobrze i naturalnie wygląda na twarzy.


Jeśli chodzi o kolorówkę to w kwietniu zdecydowanie często molestowałam pomadkę Rimmel Lasting Finish z serii Kate w odcieniu 16. Szminka ta na moich ustach nie utrzymuje się jakoś super długo, ale w porównaniu z innymi szminkami jej trwałość jest naprawdę całkiem dobra. Pomadkę tę pokochałam głównie ze względu na świetną pigmentację i kolor, który w zależności od światła raz jest różowo-koralowy, a raz brzoskwiniowy. Wykończenie kremowo-satynowe bardzo mi się podoba i dzięki niemu szminka sunie po ustach jak masełko. Oprócz pięknego koloru pomadka ma także ładny, słodki zapach oraz eleganckie i trwałe opakowanie.


Będąc w Super Pharm'ie dałam się skusić na balsam do ust Balmi, który skusił mnie swym opakowaniem i ceną. Zapłaciłam za niego jakoś 16zł, więc mimo wszystko nie mało jak na balsam do ust, ale przeczytałam o nim kilka pozytywnych recenzji i to one spowodowały, że go teraz mam. Mam go już pół roku, ale dopiero teraz się w nim zakochałam. Swoją wersję posiadam w wersji malinowej, ale tu chodzi chyba tylko o kolor opakowania, bo produkt ten nie ma ani malinowego zapachu ani smaku. Pachnie dziwnie, ale przyjemnie. Jego konsystencja jest masełkowata, dzięki czemu sunie po ustach gładko. Nie klei ust, nie barwi ich, świetnie je nawilża i odżywia, szczególnie w okresie jesienno-zimowym. Gdy miałam popękane usta od zimna, od razu zaczynałam ten produkt stosować i problem znikał już po kilku dniach. Kosmetyk ten posiada SPF15, więc dodatkowo chroni nasze usta przed szkodliwymi promieniami słonecznymi. Zamknięty jest w plastykowym, kwadratowym pojemniku, który możemy dopiąć np. do zamka z portfela, czy kluczy. Opakowanie się nie otwiera i do tej pory nic mi w nim nie pękło, ani nie złamało. W tym maleńkim opakowaniu mamy 7g balsamu do ust, który ma całkiem dobrą wydajność.


Ostatni mój ulubieniec to odżywczy szampon do włosów Biokap, który otrzymałam na rybnickim spotkaniu blogerek. Nie raz wam powtarzałam, że dla mnie szampon nie ma większego znaczenia. Byleby tylko dobrze oczyszczał włosy i nie przyspieszał ich przetłuszczania. Jednak po użyciu tego szamponu naprawdę z czystym sercem mogę stwierdzić, że szampon szamponowi nie jest równy. Kosmetyk ten jest niesamowicie wydajny, naprawdę niewiele go trzeba żeby zaczął się pienić. Konsystencja jak u typowego szamponu. Zapach przyjemny. Co do działania to po użyciu tego kosmetyku moje włosy są mięsiste, niesamowicie miękkie i lejące, i tak się nie plączą jak po użyciu zwykłego, drogeryjnego szamponu za dyszkę. Po użyciu dobrej odżywki efekt jest jeszcze bardziej spotęgowany. Jest to jedyny szampon, po którego użyciu nie muszę stosować odżywki, bo już sam w sobie sprawia, że włosy wyglądają pięknie i są naprawdę przyjemne w dotyku. Stosowany wraz z odżywką powoduje efekt "wow" <3


Tak oto prezentują się moi spóźnieni ulubieńcy kwietnia. Po części są to też ulubieńcy maja, bo w tym miesiącu równie często ich używałam. Naprawdę pokochałam te kosmetyki i myślę, że znów je zakupię.
Znacie, któryś z moich hitów miesiąca, a może któryś was tak bardzo zainteresował, że zamierzacie go kupić? :)

wtorek, 5 maja 2015

Spotkanie z Mary Kay w Rybniku


Cześć :)
W końcu znalazłam chwilę żeby opisać wam moją relację ze spotkania blogerek w Rybniku, które odbyło się w sobotę 25 kwietnia. Spotkałyśmy się dosyć wcześnie, bo już o 14.30, a ja (jak się okazało) byłam ostatnia. Pani Ania chwilę szybciej rozpoczęła swoją prezentację na temat firmy Mary Kay, w której jest doradcą do spraw pielęgnacji i wizażu, więc niewiele mnie ominęło.


Pani Ania była jedynym przedstawicielem firmy, który nas odwiedził i to dzięki niej (a raczej dzięki temu, że na ostatnim spotkaniu blogerek nie mogła z nami przeprowadzić rozmowy z powodu choroby dziecka) to spotkanie się odbyło. Organizatorami tego meetingu były szalone Renia i Anita :)
Po krótkim przedstawieniu nam kosmetyków do pielęgnacji twarzy i ciała, pani Ania pozwoliła nam je użyć, a trzy ochotniczki mogły oczyścić swoją twarz i oddać się w ręce pani Ani, aby ta wykonała im makijaż. Muszę szczerze przyznać, że w słabym, restauracyjnym oświetleniu makijaże dziewczyn nawet dobrze wyglądały, jednak gdy wyszły na dwór do pełnego słońca czar makijażu prysł. Wyglądały o wiele starzej niż są w rzeczywistości i było widać, że wykonane na nich makijaże nie były wykonane precyzyjnie. Ja tam żadną makijażystką nie jestem i na co dzień wykonuję raczej minimalny makijaż (podkład, puder, tusz i róż), ale mam wrażenie, że sama siebie bym lepiej pomalowała. Co do makijażu samej pani Ani nie mogę się przyczepić, bo wyglądała naprawdę dobrze.


Gdy już dziewczyny zostały umalowane, przyszedł czas na jedzonko. Muszę przyznać, że nie byłam zadowolona z obsługi w lokalu, w którym byłyśmy, ponieważ zamawiałam naleśnika z warzywami i kurczakiem bez pomidorów, a niestety dostałam go z pomidorami. Nawet kelnerka przed podaniem mi go powiedziała, że jest to naleśnik bez pomidorów. No trudno. Nie chciałam się kłócić i psuć sobie i komuś dnia, więc pomidory wyjęłam z naleśnika, a resztę zjadłam.
Na poniższym zdjęciu widać jak bardzo byłam zaaferowana wybieraniem dla siebie czegoś do jedzenia. Taka byłam głodna :P


Po zjedzeniu i wypiciu tego co sobie zamówiłyśmy przyszedł czas na babskie pogaduchy. Jak zwykle było miło i sympatycznie, a rozmowy z dziewczynami zawsze wprowadzają mnie w dobry nastrój.


Na końcu Anita z Renią wręczyły nam pakunki z niespodziankami od sponsorów. Kilka z tych rzeczy wpadło mi w oko i już rozpoczęłam ich testowanie. Część z nich zamierzam nawet zabrać ze sobą na upragniony urlop.


Nasze dwie szalone organizatorki <3 Renia robiła za paparazzi, a jak nie robiła zdjęć to zagadywała Anitę :) To były takie nasze dwie ładniutkie organizatorko-aparatki :D


W spotkaniu udział wzięło 11 dziewczyn:
11. i ja :)

Zdjęcia ze spotkania zapożyczyłam od dziewczyn z blogów:
http://kosmetykowyswiat.blogspot.com/
http://77dakota.blogspot.com/
http://renia114.blogspot.com/
http://www.naszadrogado.pl/
Dzięki dziewczyny za ich udostępnienie :)

A oto nasi sponsorzy, którym serdecznie dziękuję za dary losu. Od razu napiszę, że recenzje nie pojawią się szybko ze względu na ciągłe przebywanie w pracy, aż do końca maja, a potem ruszam na urlop do Grecji.



Światek blogerski jest naprawdę cudownym miejscem i cieszę się, że mogę w nim uczestniczyć nie tylko poprzez tworzenie postów na bloga, ale także poprzez spotykanie się z dziewczynami mającymi tę samą pasję co ja. Niestety niezwykle ubolewam nad tym, że nie mam już na bloga tyle czasu co kiedyś, bo czas ten zabrały mi dwa miejsca pracy. No, ale jak się chce mieć kasę żeby móc się jakoś utrzymać to trzeba chodzić do pracy, bo z bloga się nie wyżyje.
Jeszcze raz dzięki dziewczyny za miłe towarzystwo! Anicie i Renacie dziękuję za umożliwienie mi udziału bycia na tym spotkaniu, a sponsorom dziękuję za zasilenie moich zapasów kosmetycznych :)

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...