poniedziałek, 7 września 2015

Ulubieńcy sierpnia


Cześć :)
Jako, że sierpień się skończył, a nowy miesiąc już za pasem warto teraz wspomnieć o ulubieńcach miesiąca. W sierpniu z uwagi na upały praktycznie się nie malowałam, a gdy musiałam to mój makijaż ograniczał się do minimum, tak więc kolorówki wam w aktualnych ulubieńcach nie pokarzę. W mojej kosmetyczce gości ostatnio kilka nowości, więc możliwe, że któryś z tych kosmetyków kolorowych znajdzie się w ulubieńcach września. Po kilku słowach wstępu zapraszam was do zapoznania się z moimi pielęgnacyjnymi hitami :)


Z kategorii włosy mam aż dwóch ulubieńców, a pierwszym z nich jest szampon do włosów cienkich i słabych firmy Alva. Jest to kosmetyk naturalny. Zawiera w sobie 99,7% surowców pochodzących z naturalnych upraw, a 37% tych surowców jest pochodzenia organicznego. Jego głównym składnikiem jest aloes zwyczajny, następnie w składzie znajdziemy wodę pomarańczową i tytułową kofeinę, która na przodzie opakowania wymieniona jest aż dwa razy. Ponoć to ona ma wzmocnić nasze osłabione włosy. Nie widzę, aby ten szampon w jakikolwiek sposób to robił, ale na pewno czuję, że włosy po umyciu są w dużo lepszym stanie niż po użyciu zwykłego, taniego, drogeryjnego szamponu. Nie raz po umyciu tym produktem moich włosów nie nakładałam w ogóle odżywki, bo nie czułam takiej potrzeby. Włosy były miękkie, gładsze i delikatnie nawilżone, a przede wszystkim były dobrze oczyszczone. Zapach tego szamponu przypomina mi zapach gumy balonowej i naprawdę mi się podoba. Niestety nie podoba mi się cena tego produktu, bo kosztuje on aż 45zł za 250ml. Mimo to naprawdę go ubóstwiam, bo moje włosy wyglądają po jego użyciu naprawdę rewelacyjnie, czego nie mogę powiedzieć o szamponach drogeryjnych z jakimi miałam do czynienia, bo żaden takiego efektu mi nie dał.


Drugim kosmetykiem do włosów, w którym się zakochałam jest odżywka nawilżająca w sprayu BC Hairtherapy Moisture Kick firmy Schwarzkopf. Odżywkę tę poleciła mi moja fryzjerka Julia, która stosuje ten produkt w salonie, w którym pracuje. Przed zakupem miałam okazję wypróbować jej działanie na własnych włosach, które po jej użyciu rzeczywiście stały się bardziej miękkie i nawilżone. Dodatkowo odżywka ta sprawdzi się u osób, które mają problem ze splątanymi włosami. Naprawdę ułatwia ona ich rozczesywanie. Produkt ten stosuję zazwyczaj na wilgotne włosy przed suszeniem albo dopiero po suszeniu. Odżywka ta jest odżywką dwufazową, także przed użyciem należy nią wstrząsnąć, aby dwie warstwy płynu zmieszały się ze sobą. Stosuję ją w naprawdę sporych ilościach, a mimo to nie przetłuszcza moich włosów, więc ciężko jest z nią przesadzić. Zapach ma przyjemny, ale trochę męski. Żadnych kwiatów tutaj nie znajdziecie, więc jeśli ktoś nie lubi męskich nut zapachowych to może się z tym zapachem nie polubić. Niestety zapach na włosach utrzymuje się dosyć krótko, a szkoda. Koszt tego produktu to około 20zł za 200ml, więc jak dla mnie cena jest przystępna. Kupić go możecie tylko w salonach fryzjerskich albo w internecie.


Gdy były te okropne upały to dnia bez prysznica sobie nie wyobrażałam, a czasami nawet brałam prysznic kilka razy w ciągu dnia. Wtedy to sięgałam po żel pod prysznic Vanilla Plum greckiej firmy Korres. Żel ten zakupiłam sobie w strefie bezcłowej na zakynthoskim lotnisku. Za dwie sztuki tego naturalnego produktu zapłaciłam tylko 5,50 Euro. Była na te żele promocja 1+1 gratis, więc aż żal było nie skorzystać. Zapach tego kosmetyku jest średnio przyjemny, czuć w nim naturalną wanilię, a reszta to zioła. Jeśli ktoś nie lubi ziołowych zapachów to z tym kosmetykiem na pewno się nie pokocha. Jednak zapach ten jest w 100% naturalny. W składzie nie znajdziemy żadnej substancji zwanej pafrum, która zwiększy walory zapachowe tego kosmetyku. Skład w 90,7% jest naturalny, więc nie jest źle. Żel ten świetnie się pieni, dobrze oczyszcza skórę i jej nie wysusza. Zapach mimo, iż jest ziołowy jest całkiem rześki, więc prysznic z rana przywróci was do życia. W Polsce za ten żel w perfumerii Sephora zapłacicie aż 55zł, więc z leksza to jakaś gruba przesada. Polecam zakupić go w internecie lub podczas wakacji na strefie bezcłowej tak jak ja to zrobiłam. Chyba, że znajdziecie firmowe stoisko firmy Korres to może upolujecie go jeszcze taniej.


Od czasu, gdy zdjęłam zrobione na wakacje hybrydy stosuję witaminową odżywkę do paznokci Vitamin Booster firmy Laura Conti. Moje płytki paznokciowe były w opłakanym stanie i musiałam z nimi coś zrobić. Jako, że gdzieś na dnie szafki znalazłam ten produkt, postanowiłam do niego wrócić i dobrze, że to zrobiłam. Na początku stosowania efekty nie były zbytnio widoczne. Paznokcie nadal się łamały, były miękkie i rozdwajające się. Istna makabra. Jednak już po około 3 tygodniach stosowania tego produktu odczułam zmianę. Paznokcie tym produktem maluję co 3 dni, bo wtedy już widać wytarte końcówki i gdzieniegdzie odpryski. Tak jak wspomniałam już po tych trzech tygodniach zauważyłam, że paznokcie są mocniejsze, nie rozdwajają się i są twardsze. Jeszcze się łamały, ale nie tak często jak przedtem. Teraz, gdy produkt ten stosuję już od dwóch i pół miesiąca moje paznokcie są twarde. Rzadko kiedy jakiś paznokieć mi się złamie i żaden mi się jeszcze nie rozdwoił. Produkt ten stosuję także jako bazę pod ciemne lakiery i po ich zmyciu moja płytka nie jest zabarwiona. Odżywka jeszcze mi nie zgęstniała, a po raz pierwszy użyłam jej ponad pół roku temu, ale wtedy stosowałam ją przemiennie z odżywką Eveline. Naprawdę polecam ten produkt, bo nie jest drogi (kosztuje około 9zł). Dajcie jej trochę czasu, a zobaczycie efekty.


To by byli wszyscy ulubieńcy w tym miesiącu. W sierpniu używałam także kosmetyków, które pokazałam wam w ulubieńcach czerwca i lipca, jednak stwierdziłam, że nie ma sensu pokazywać wam dwa razy tego samego. Gdyby ktoś był mimo to zainteresowany lipcowymi i czerwcowymi hitami to zapraszam TUTAJ.

A u was jak z ulubieńcami? Mało ich? Może w tegoroczne wakacje znalazłyście kilka perełek? Dajcie znać jakie serum do twarzy jest waszym zdaniem warte zakupu, bo muszę sobie jakieś zakupić, a nie wiem w co zainwestować :)

poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Makijaż wykonany kosmetykami Catrice, czyli eyeliner i kredka w akcji


Hej :)
O ile dobrze pamiętam to makijaż na moim blogu był baaardzo dawno temu. Dzisiejszy makijaż, który wam zaprezentuję skupia się przede wszystkim na podkreśleniu oczu. Do tego makijażu użyłam aż trzech kosmetyków firmy Catrice. Oprócz pokazania wam jak wyglądają dane produkty na mojej twarzy to pokrótce je także opiszę.


Jeśli chodzi o oprawę oczu to ostatnio zaczęłam używać eyelinera. Zazwyczaj mój dzienny makijaż ogranicza się do podkładu, pudru prasowanego, tuszu do rzęs i różu, ale ostatnio coś mnie natchnęło do malowania sobie kresek (swoją drogą dawno na swoim oku kresek nie miałam, więc za krzywe wykonie z góry przepraszam). Jako, że w swoim kosmetycznym zapasie miałam eyeliner w płynie Ultra Fine Ink Eyeliner firmy Catrice to postanowiłam, że w końcu go użyję. 

Opis producenta:
Trwały eyeliner w płynie Ultra fine Ink Eyeliner Catrice umożliwia nałożenie cienkiej lub grubej linii na górnej powiece. Precyzyjny pędzelek ułatwia równomierną i dokładną aplikację. Czarna formuła trwałego eyelinera w płynie Ultra fine Ink Eyeliner Catrice szybko wysycha, doskonale kryje i długo utrzymuje się na skórze. Produkt dostępny również w wersji klasycznej. Testowany dermatologicznie.
 


Jest to eyeliner w płynie, w standardowym czarnym kolorze. Posiada on wąski, malutki pędzelek, którym precyzyjnie możemy namalować grube i cienkie kreski. Śmiało możemy również podkreślić linię rzęs. Pędzelek ten jest całkiem sztywny, ale zarazem i miękki. Nawet niewprawiona ręka może namalować tym eyelinerem piękną, równą kreskę.
Na opakowaniu producent pisze, że jest to eyeliner trwały, a także szybkoschnący. Mogę się zgodzić, że eyeliner ten całkiem szybko wysycha, ale niestety trwałości rewelacyjnej on nie ma. Wiadomo, nie jest to produkt wodoodporny, więc tutaj wymagać super trwałości nie można, ale przy odrobinie łez zaczyna nam się rozmazywać. Z tłustych powiek również może szybko zniknąć.
Jak widać opakowanie to malutka, plastykowa buteleczka, mieszcząca w sobie 6ml czarnego płynu. Podoba mi się desing tego produktu tzn. zestawienie czerni ze srebrem. Elegancja i prostota jednocześnie. Napisy do tej pory są widoczne, nie starły się, tak samo jak naklejka znajdująca się na nakrętce.
Cena tego eyelinera to około 13zł, a zakupić go możemy m.in. w drogerii Natura. Występuje również w wersji wodoodpornej.

Moja ogólna ocena: 4/5


Kolejnym produktem do oczu, który użyłam to wodoodporna kredka do oczu Longlasting firmy Catrice. Swoją posiadam w odcieniu 020 The World`s Greytes. Jest to kolor szary z dodatkiem brokatu, który całkiem ładnie prezentuje się na oku.

Opis producenta:
Długotrwała, wodoodporna kredka do oczu o intensywnym kolorze. Aksamitna konsystencja zapewnia prostą i precyzyjną aplikację. Automatycznie wysuwana, z temperówką w nasadce. Łatwa do usunięcia za pomocą płynu do demakijażu. Dostępna w 10 kolorach.


Opakowanie jest przyjemne dla oka. Zestawienie szarego, srebra i czerni to zazwyczaj eleganckie zestawienie :) Kredka ta jest wykręcana, a na końcu opakowania posiada temperówkę i za to mogę jej dać małego plusa. Kredkę tę polubiłam za trwałość, bo nawet rozcierana palcem nadal mocno trzyma się skóry, a przy odrobinie wody pozostaje nietknięta. 
Niestety kredka ta jest bardzo twarda i taka jakby sucha przez co ciężko nią namalować kreskę na linii wodnej, dolnej i górnej powiece. Naprawdę porządnie trzeba ją przycisnąć do skóry, aby choć trochę się jej na skórze znalazło. Na początku użytkowania szło jeszcze ją jakoś użyć, ale teraz nadaje się ona tylko do wyrzucenia, bo tak stwardniała. Niestety za twardym rysikiem idzie też szybkie łamanie się kredki, przez co produkt ten szybko się kończy albo po prostu staje się niezdatny do użytku (no bo kto chce malować swoje oczy twardą kredką?). 
Cena tego produktu to około 10zł za 0,3g. Niestety nie polecam tego kosmetyku, bo to tylko strata pieniędzy. Może na początku, po paru użyciach będziecie zadowolone, ale później ten produkt i tak wyrzucicie albo sam się szybko skończy, bo się połamie.

Moja ogólna ocena: 2-/5


Oprócz kredki i eyelinera Catrice do wykonania reszty makijażu użyłam:
- podkładu Lasting Finish firmy Rimmel w odcieniu 010 Light Porcelain
- korektora pod oczy L'Oreal True Match w odcieniu 1 Ivory
- pudru brązującego Sun Glow Darker Skin w odcieniu Deep Bronze firmy Catrice
- tuszu do rzęs Lovely Curling Pump Up Mascara
- wypiekanego różu Hean w odcieniu 271
- nawilżającą pomadkę do ust Wibo Eliksir w odcieniu 07

Dajcie znać co sądzicie o tych dwóch wymienionych powyżej produktach Catrice. Miałyście tą nieszczęsną kredkę do oczu? Jeśli tak to napiszcie czy wasze odczucia są podobne do moich.

poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Naturalny szampon do włosów firmy Alva


Niedawno pisałam wam o naturalnej odżywce do włosów z firmy Born to Bio, o której możecie przeczytać TUTAJ. Teraz czas na recenzję drugiego kosmetyku, który otrzymałam w ramach współpracy z firmą biobeauty.pl. Kosmetykiem tym jest szampon do włosów cienkich z kofeiną firmy Alva. Niby szampon nie jest jakoś super ważny w pielęgnacji włosów i prawie każdy robi to samo, ale tutaj "prawie" robi różnicę. Jest to już drugi szampon, który niesamowicie mnie zaskoczył i po który chętnie sięgnęłabym ponownie.


Opis producenta:
Wyjątkowo łagodny ale zarazem skuteczny szampon przeznaczony do mycia cienkich i słabych włosów. Zawiera kofeinę z kawy uprawianej ekologicznie. Wyjątkowa formuła zastosowana w szamponie, pomaga wzmocnić włosy.  Kofeina pobudza krążenie, wzmacnia zarówno cebulki jak i mieszki włosowe. Organiczne Aloe Vera i woda pomarańczowa zapewniają optymalne nawilżenie, nadając włosom zdrowy wygląd.


Szampon firmy Alva przeznaczony jest nie tylko do włosów cienkich, ale również i słabych. Osoby mające wrażliwą skórę głowy również powinny się z nim polubić, ponieważ nie powoduje on żadnych podrażnień ani nie przyspiesza powstawania łupieżu, z którym miałam do tej pory problem póki nie zaczęłam stosować tego kosmetyku. Zapach szamponu jest przyjemny i bardzo słodki, coś a'la guma balonowa i jest on naturalny tzn. w składzie nie znajdziemy składnika o nazwie parfum. Niestety krótko utrzymuje się na włosach. Mimo, iż szampon ten nie zawiera w sobie SLS'ów, czy SLES'ów to doskonale się pieni i naprawdę niewiele go trzeba nałożyć na włosy, aby je dokładnie umyć. Będąc już przy składzie to trzeba nadmienić, że jest on naprawdę rewelacyjny i jak sam producent pisze na opakowaniu, znajdziemy w nim 99,73% składników naturalnego pochodzenia, a 37,2% składników pochodzi z upraw ekologicznych. Co do samego działania to oprócz dobrego oczyszczania naszych włosów z brudu i sebum szampon ten zmiękcza włosy oraz (z całą pewnością mogę pokusić się o to stwierdzenie) je nawilża, dzięki czemu osoby z mało wymagającymi włosami nie będą musiały używać odżywki. Niestety cena tego szamponu przyprawia o zawrót głowy, a kosztuje on notabene 45,15zł za 250ml, więc naprawdę sporo jak na szampon do włosów. Jednak jest on wydajny i to jego kolejny plus. Gdyby ktoś był nim zainteresowany to zakupić go możecie TUTAJ.


Kosmetyk ten posiada certyfikat Ecocert i jest:
- bez parabenów,
- bez glikolu,
- bez sztucznych barwników,
- bez silikonu,
- bez Phenoxyethanolu,
- bez PEG i SLS,
- bez składników GMO,
- ma fizjologiczne pH,
- jest hypoalergiczny,

- ma w 100% naturalny zapach.

Podsumowując: z tego szamponu jestem bardzo zadowolona, bo dzięki niemu mogę sobie pozwolić na nieużywanie odżywki do włosów albo użycie słabo działającej odżywki, gdyż sam szampon pozostawia włosy w świetnym stanie. Oprócz tego świetnie się pieni, doskonale oczyszcza włosy nie wysuszając ich przy tym, a także pięknie pachnie i ma bardzo dobry skład. Niestety jest drogi, ale to jedyny jego minus.

Dałybyście tyle za szampon? Jest on warty swojej ceny, czy producent raczej przesadził z wyceną tego produktu? 

poniedziałek, 10 sierpnia 2015

Ulubieńcy czerwca i lipca


Hej :)
W końcu zaczął się nowy miesiąc, a co za tym idzie czas na ulubieńców poprzedniego miesiąca. Co prawda ulubieńców czerwca nie było, ale to żadna starta, bo w tych dwóch miesiącach używałam dokładnie tych samych kosmetyków.


Za namową Kasi, która pracuje w Rossmann'ie skusiłam się na zakup pudru prasowanego Revlon Nearly Naked w odcieniu 010 Fair. Puder idealnie współgra z podkładem z tej samej serii, ale równie dobrze wygląda na podkładach innych marek. Pięknie wtapia się w skórę i nawet nałożenie większej ilości pudru niż się powinno gwarantuje przyjazny dla oka efekt. Puder ten matuje moją twarz na cały dzień w połączeniu z podkładem z tej serii, natomiast w połączeniu np. z podkładem Pharmaceris z serii nawilżającej lub nawilżającym podkładem Bell, efekt matu utrzymuje się przez pół dnia w pracy, czyli przez około 6 godzin. Opakowanie zawiera w sobie 8g produktu. Jest solidnie wykonane, noszone w torebce nie otwiera się i nie rysuje, a napisy jak na razie się nie starły. Do opakowania dołączony jest puszek, którym całkiem dobrze poprawia się makijaż. Aktualnie znów pokochałam ten kosmetyk na nowo co widać na zdjęciu po zużyciu.


Jeśli chodzi o włosy to absolutnym hitem stała się maska do włosów delikatnych i wypadających Organique z serii Energizing. Zacznę może od tego, że kupiłam ją za śmieszne pieniądze, bo za aż 20zł, a jej wartość rynkowa to 39zł. Zapłaciłam za nią prawie połowę mniej, ponieważ w salonie fryzjerskim, do którego chodzę, była w promocji, a to dlatego, że kończyła się jej data ważności (ważna jest do końca września tego roku). Używam jej dwa razy w tygodniu i trzymam na włosach około 40 minut. Po użyciu tej maski włosy stają się gładkie i miękkie, co niesamowicie wpływa na doznania podczas dotykania włosów, które są niesamowicie przyjemne w dotyku. Dodatkowo nawilża włosy, nabłyszcza je oraz z nich nie spływa, ani ich nie obciąża, nawet gdy nałożymy ją na skórę głowy. Zapach tego produktu jest lekko słodki, ale ciężki do opisania. Dla mnie maska ta pachnie jak guma balonowa i mydło wymieszane razem. Nie mniej jednak jest to zapach bardzo przyjemny dla nosa, a który nawet całkiem długo utrzymuje się na włosach. Skład jak sama nazwa firmy mówi jest wysoce organiczny. Po wodzie i emoliencie znajdziemy substancję, która zapobiega splątywaniu włosów, wygładza je i nadaje połysk, ale ma także działanie konserwujące. Następnie mamy glicerynę, pantenol, jedwab i ekstrakt z guarany i alg. Niestety jest średnio wydajna.


Kolejny mój ulubieniec również należy do tych łagodniejszych jeśli chodzi o skład. Produktem tym jest olej malinowy pochodzący ze strony sunnivamed.pl, który męczę już od kilku miesięcy. Wytwarzany jest on z pestek mali, jednak jeśli ktoś myśli, że ma malinowy zapach to jest w błędzie. Zapach jest typowo ziołowy, nieco trawiasty, jednak przyjemny i niewyczuwalny już po kilku minutach od nałożenia olejku na twarz.
Kosmetyk ten pokochałam za świetne działanie, a mianowicie za dobre nawilżenie skóry, odżywienie, a przede wszystkim za łagodzenie podrażnień i rozjaśnianie przebarwień. Olejek ten stosuję na noc, jednak można go także stosować na dzień np. dodając kroplę do podkładu, bo ma on zdolność pochłaniania promieniowania UV. Jego SPF mieści się w granicy 28-50, czyli ma naprawdę wysoki filtr ochronny.
Produkt ten nie pozostawia na twarzy tłustej warstwy, jednak po przebudzeniu się czuć, że jakieś resztki olejku pozostały. Mimo wszystko i tak jest dobrze z wchłanianiem, bo inne olejki pozostawiały u mnie mega tłustą powłokę. Tutaj tego nie ma.


Następny mój ulubieniec to woda Termalna Uriage. Kocham ją przede wszystkim za świetne tonizowanie skóry. W upalne dni służyła mi do ochłody i odświeżania twarzy, a także do jej nawilżania. Doskonale sprawdza się u mnie w okresie, kiedy moja skóra nie wygląda najlepiej tzn. mam problemy z punktowymi zaczerwienieniami po wyciskaniu pryszczy. Wtedy działa na moją skórę łagodząco, a co za tym idzie zaczerwienienia zaczynają szybciej blednąć i robią się coraz mniejsze. Wodę tą uwielbiam także za to, że nie trzeba osuszać jej nadmiaru. Teraz polubię na wodę różaną albo wodę winogronową Caudalie, ale do Uriage na pewno jeszcze wrócę.


Hitem hitów w moim makijażu okazał się podkład Lasting Finish firmy Rimmel. Swój posiadam w najjaśniejszym odcieniu 010 Light Porcelain i jest to dla mnie odcień idealny. Mimo iż jest lato to moja skóra nadal jest blada, a ten odcień wciąż idealnie komponuje się z moją karnacją. Podkład posiada SPF20 co dla mnie jest ogromnym plusem, bo oprócz ujednolicenia kolorytu skóry chroni ją także przed szkodliwym promieniowaniem słonecznym. Producent pisze, że podkład powinien się utrzymać do 25 godzin. Niestety nie jestem w stanie tego stwierdzić, bo podkład mam na swojej twarzy maksymalnie 15 godzin i już wtedy połowy go nie ma. Mimo wszystko bez poprawek utrzymuje się naprawdę bardzo długo. Kryje średnio, ale jak dla mnie wystarczająco i zdecydowanie lepiej niż np. dużo droższy Loreal True Match, który dla mnie jest totalną klapą. Pięknie wtapia się w skórę, naturalnie na niej wygląda i świetnie współpracuje z moją gąbeczką, czy pędzle do podkładu.


Tak oto prezentują się moi ulubieńcy lipca (i czerwca też). Dajcie znać co myślicie o powyższych produktach jeśli je miałyście, a jeśli miałyście do czynienia z jakimś naprawdę dobrym tonikiem to dajcie mi znać z jakiej firmy on pochodził.

wtorek, 4 sierpnia 2015

Born to Bio: Odżywka do włosów 2w1 regenerująca i ułatwiająca rozczesywanie z olejem Monoi z Thaiti i masłem shea


Hej :)
Dzisiaj pragnę wam pokazać jeden z dwóch produktów, które dostałam w ramach współpracy od firmy biobeauty.pl. Jest to firma, która w swoim sklepie internetowym sprzedaje naturalne produkty. Znajdziecie tam nie tylko ekologiczne kosmetyki, ale także chemię gospodarczą, produkty dla zwierząt oraz leki. Jeśli jesteście zainteresowani produktami z naturalnym składem to zapraszam was do zapoznania się z ofertą sklepu internetowego biobeauty.pl.

Produktem, który chcę wam dzisiaj przedstawić jest odżywka do włosów 2w1 regenerująca i ułatwiająca rozczesywanie włosów z olejem Monoi z Thaiti i masłem shea firmy Born to Bio. Niestety kosmetyk ten nie przypadł mi do gustu, ale o tym dlaczego tak jest napiszę wam poniżej.


Opis producenta:
Regenerująca odżywka Born to Bio zawiera Organiczne Masło Shea, Olej Monoi i Olejek Kameliowy. Dzięki swojemu podwójnemu działaniu regeneruje suche i zniszczone włosy oraz ułatwia rozczesywanie. Odżywka chroni włosy, nie powodując ich obciążania. Posiada specjalną formułę chroniącą przed łamaniem się włosów.

Naturalny kosmetyk posiadający certyfikat Ecocert.
- w 100% naturalny zapach
- bez parabenów,
- bez glikolu, alkoholu
- bez sztucznych barwników
- bez silikonu, aluminium
- bez Phenoxyethanolu
- bez PEG i SLS
- bez składników GMO
- fizjologiczne pH
- hypoalergiczny


Polecana: do włosów suchych i zniszczonych

Jak stosować: Nałożyć niewielką ilość odżywki na mokre, wcześniej umyte włosy. Pozostawić na 2-3 min po czym spłukać wodą.


Jeśli chodzi o tą odżywkę do włosów to muszę przyznać, ze jest ona niestety naprawdę niewydajna. Trzeba nałożyć jej dużo, aby pokryć nią całą długość włosów. Konsystencja jest co prawda kremowa, ale dosyć tępa oraz niezbyt gęsta i szybko oblepia włos, przez co ciężko rozprowadzić nawet małą ilość kosmetyku na całych osach. 
Zapach jest całkiem przyjemny, ale szału nie robi. Na włosach utrzymuje się bardzo krótko. Trochę przypomina mi zapach cukierków anyżowych, więc jeśli ktoś ich nie lubi to raczej nie polubi także zapachu tej odżywki.  
Co do samego działania nie miałabym tutaj wielkich zastrzeżeń. Po użyciu tego produktu włosy są miękkie, w miarę gładkie i nawilżone, także mniej splątane, ale mimo to są dziwne w dotyku. Niby są miękkie i gładkie, jednak nie na tyle, abym skakała z zachwytu. Dlatego też zaczęłam mieszać ten kosmetyk z innymi odżywkami, aby włosy były takie jakie chcę aby były po użyciu odżywki. Produkt ten jako samodzielny kosmetyk użyłam 4 razy i już po tych czterech użyciach została mi połowa opakowania. Może teraz, gdy zaczęłam go mieszać z innymi odżywkami starczy mi na dłużej, ale już czuję, że powoli dotyka dna. Co do składu to przyczepić się tutaj nie mogę, poniew99,6% składników pochodzi z naturalnych upraw, a 21,9% składników jest pochodzenia organicznego. W składzie oprócz wymienionych na opakowaniu dwóch głównych składników czyli masła shea i oleju monoi znajdziemy także olej kameliowy, olej kokosowy oraz proteiny pszenicy, a także emolienty i konserwanty.  
Jeśli chodzi o opakowanie to jest to tubka wykonana z miękkiego plastyku z otwarciem, na którym stoi, dzięki czemu produkt spływa w jego kierunku. Tubkę łatwo ścisnąć i myślę, że równie łatwo pójdzie ją przeciąć. Co do ceny to niestety odżywka ta nie należy do tanich, a kosztuje około 35zł za 150ml.


Podsumowując: Niestety z tą odżywką nie za bardzo się polubiłam. Niby działa dobrze, ale liczyłam na coś więcej szczególnie, że nie kosztuje ona mało. Znam wiele innych odżywek do włosów, które mają równie dobre działanie albo nawet i lepsze, a są dużo tańsze i zdecydowanie bardziej wydajniejsze niż ta przedstawiona powyżej, a ich składy wcale nie są takie złe. Myślę, że w tym przypadku warto zainwestować w inną odżywkę do włosów, bo ta raczej nie przypadnie wam do gustu chyba, że macie włosy mało wymagające to może wtedy wam się spodoba. 

Moja ogólna ocena: 3/5

Dajcie znać co sądzicie o tym produkcie. Warto płacić dużo więcej za kosmetyki do włosów z naturalnym składem, czy raczej warto wypróbować coś drogeryjnego i zarazem tańszego, ale z nie do końca dobrym składem? Czekam na wasze opinie.

czwartek, 30 lipca 2015

Zdenkowani, czyli kosmetyczne zużycia ostatnich trzech miesięcy


Witam was po dość długiej przerwie spowodowanej natłokiem pracy. Po prawie miesiącu nieobecności znów do was wracam, ale niestety nie będzie mnie tutaj tak często jak kiedyś. Prawdopodobnie we wrześniu znów was na miesiąc opuszczę, bo praca w dwóch miejscach pracy zabiera mi naprawdę sporo czasu i energii. Korzystając jednak z całego wolnego dnia (w końcu mam aż dzień wolnego!) postanowiłam przeznaczyć swój wolny czas na napisanie posta. Jako, że uzbierało mi się już sporo pustych opakowań po kosmetykach to w końcu przyszedł czas na opisanie zdenkowanych produktów. Moje pustaki pochodzą z ostatnich trzech miesięcy i mimo, że upłynął już kwartał to nie jest ich sporo. Spowodowane jest to tym, że jakiś rok temu wprowadziłam w swoje życie minimalizm kosmetyczny i staram się nie kupować rzeczy, które nie są mi koniecznie potrzebne albo które używałabym sporadycznie. Nie daję się także naciągnąć na chwyty reklamowe, a galerie handlowe i drogerie staram się omijać szerokim łukiem :)

Przechodząc do rzeczy tak oto wyglądają wszystkie moje "pustaki".


Z kategorii MAKIJAŻ zużyłam:

Gąbeczka do makijażu Ebelin: bardzo długo ze mną była, ale niestety po kilku miesiącach pojawiły się na niej dziwne kropki, wyglądające jakby były wytworem grzyba (może ją źle czyściłam albo przechowywałam?). Gąbeczka także troszeczkę popękała i nadawała się już tylko do wyrzucenia. Polecam wam ją, ponieważ nie jest droga, a spisuje się naprawdę dobrze. Równomiernie można nałożyć nią podkład, który na twarzy wygląda naprawdę naturalnie.

Podkład Revlon Colorstay dla skóry mieszanej i tłustej w odcieniu 120Buff: dla mnie ten podkład to totalna porażka. Zakupiłam go skuszona wieloma pozytywnymi recenzjami. Na mojej twarzy się ważył, tworzył brzydkie plamy, bo zbierał się w różnych miejscach. Zużyłam go tylko dlatego, że mieszałam go z kremem CC firmy Eveline i tylko w tym duecie jeszcze jakoś prezentował się na twarzy. Niemniej jednak krył znakomicie, ale tworzył u mnie efekt maski. Na pewno nie kupię go ponownie.
 
Pomadka "Doskonałość Absolutna" firmy Avon w odcieniu Pure Peony:
w tym kolorze się zakochałam, tak samo jak w masełkowatej i nawilżającej konsystencji, ale trwałość pomadki pozostawiała wiele do życzenia. Krycie tej szminki było średnie, a opakowanie bardzo szybko mi pękło. Niemniej jednak odcień ten bardzo często gościł na moich ustach i udało mi się zużyć tą pomadkę do cna. Więcej o tym kosmetyku przeczytacie TUTAJ.

Pomadka "Usta w pełni" firmy Avon w odcieniu Lilac Shimmer: fajna szminka, która nie wysuszała ust, a nawet bym rzekła, że lekko je nawilżała. Miała delikatny fioletowo-różowy odcień i satynowe wykończenie. Ostatnio używałam jej bardzo często, bo chciałam ją koniecznie wykończyć, gdyż zbliżał się koniec jej daty ważności. Na ustach nie trzymała się jakoś specjalnie długo, ale też nie była droga, bo kosztowała tylko 10zł, więc cudów od niej nie wymagałam.

Pomadka Balea z olejkiem arganowym: totalny niewypał jeśli chodzi o bezbarwne pomadki do ust. Zapach może i przyjemny, ale pomadka ta nie dawała żadnego nawilżenia, ani ukojenia moim ustom. W chłodne dni stosowałam ją jako bazę ochronną pod szminki i tylko w taki sposób ją zużyłam. Na pewno nie kupię jej ponownie.

Pomadka Carmex: oprócz tego, że miała SPF15 i kilka fajnych składników to wszystko inne mi w niej nie pasowało. Zapach niezbyt przyjemny, mrowienie ust (to przez miętę w składzie) i brak jakiegokolwiek działania odżywczego, czy nawilżającego usta spowodowały, że bardzo rzadko po nią sięgałam. Kupiłam ją tylko dlatego, że była bardzo wychwalana w internecie, a używałam ją tylko jako bazę ochronną pod szminki, bo samej nie mogłam jej zdzierżyć na ustach. Niestety u mnie zamiast hitu stała się kitem. Nie, nie, nie!

Piaskowy lakier do paznokci Wibo WOW glamour sand: bardzo lubiłam go używać, bo szybko wysychał i tworzył na paznokciach piękny piaskowy efekt. Lakier posiadał w sobie brokat, który pod wpływem światła cudownie się mienił i dodawał paznokciom uroku. Niestety bardzo szybko się ścierał z końcówek, ale odpryskiwał dopiero po kilku dniach. Zmywanie go z paznokci to był dla mnie koszmar, bo lakier ten naprawdę ciężko zmyć.

Maskara L'Oreal Volume Million Lashes So Couture: przecudowny tusz do rzęs, który nie tylko pogrubiał, ale i wydłużał rzęsy, a dodatkowo szczoteczka tak pięknie je rozczesywała, że na oczach tworzył się dzięki temu piękny wachlarz rzęs. Maskara ta długo się nie osypywała i szybko nie zgęstniała. Starczyła mi aż na cztery miesiące codziennego używania! Naprawdę warto czasami dołożyć i cieszyć się długo dobrym działaniem maskary. Ten produkt zakupię ponownie na milion procent! Więcej o tym kosmetyku przeczytacie TUTAJ.

Maskara All Day Long Lash firmy Isa Dora: niestety tutaj się zawiodłam. Tusz ten bardzo szybko zasychał, przez co ciężko było nałożyć na rzęsy drugą warstwę tuszu i osypywał się niemiłosiernie. Im ta maskara była starsza, tym szybciej się osypywała i ciężko było już ją nałożyć na rzęsy. Niestety w tym przypadku nie warto wydać tych 50zł na tusz. Więcej o tym kosmetyku przeczytacie TUTAJ.


Korektor pod oczy Eveline: tani, a dobry korektor, który delikatnie maskował cienie pod oczami, jednak po czasie gromadził się w zmarszczkach. Mimo wszystko go lubiłam, bo ładnie rozświetlał okolicę pod oczami.


Z kategorii WŁOSY zużyłam:

Odżywka do włosów Balea z mango i aloe vera: nie dość, że zapach powala (chociaż na włosach nie utrzymuje się jakoś szczególnie długo) to jeszcze odżywka ta działa naprawdę cuda. Włosy po jej użyciu są mięsiste, gładkie i dużo mniej splątane. Nie posiada w składzie silikonów, a dodatkowo kosztuje naprawdę niewiele. Mam już jej kolejne opakowanie :)

Nawilżająca odżywka zwiększająca objętość włosów Equilibra: wszystko byłoby ok, gdyby nie to, że nie mogę zdzierżyć zapachu tego produktu. Do samego działania nie mogę się przyczepić, bo włosy po użyciu były miękkie, dobrze nawilżone i odżywione, ale niestety nie były wygładzone, a tym bardziej nie zyskały na objętości. Jakoś nie przekonałam się do tego kosmetyku na tyle, aby ponownie go kupić. Więcej o tym kosmetyku możecie przeczytać TUTAJ.

Odżywka do włosów Gliss Kur Ultimate Oil Elixir firmy Schwarzkopf: odżywka regeneracyjna w sprayu, która uratowała moje włosy przed zniszczeniem na skutek ciągnięcia moich splątanych włosów w celu ich rozczesania. Dzięki niej proces czesania włosów nie był bolesny, włosy mi tak nie wypadały i wyglądają o wiele lepiej niż kiedyś, bo nie są takie połamane. Naprawdę polecam ten produkt!


Szampon odbudowujący strukturę włosa Biokap: rewelacyjny szampon do włosów, który nie tylko świetnie oczyszcza włosy, ale pozostawia je także miękkie, gładkie oraz mniej splątane i to bez użycia odżywki do włosów! Zapach także powala na kolana. Więcej o tym kosmetyku możecie przeczytać TUTAJ. Ja na pewno kupię sobie kolejną buteleczkę!

Szampon głęboko oczyszczający Pilomax: jest to szampon przeznaczony do stosowania przed maskami Wax, ale ja stosowałam go przed nałożeniem jakiejkolwiek maski do włosów. Bardzo dobrze oczyszczał włosy z wszelkiego zabrudzenia, ale trochę je przez to wysuszał. Niestety jest dla mnie za drogi, bo kosztuje 20zł za 200ml i dlatego się na niego nie skuszę.

Suchy szampon Dove: lubiłam go i pewnie ponownie po niego sięgnę, jak nie znajdę mojego ulubionego szamponu z Batiste. Dove nie bielił tak bardzo włosów jak Batiste, ale też ich tak nie unosił u nasady jak to robi jego konkurent. Więcej o tym kosmetyku możecie przeczytać TUTAJ.

Maska do włosów Mythos: bardzo lubiłam tą maseczkę do włosów, ale ostatnio nie sprawdzała się już tak dobrze jak kiedyś. Być może jest to związane z kondycją moich włosów, które nieco się zmieniły. Mimo wszystko nadal dobrze nawilżała włosy, odżywiała je, ale nie były one już tak gładkie jak kiedyś. Na razie zrezygnuję z ponownego jej zakupu. Może kiedyś do niej wrócę. Więcej o tym kosmetyku możecie przeczytać TUTAJ.

Próbka szamponu Rayhane Au Tfal: próbka starczyła mi na dwa mycia włosów i oprócz tego, że kolor szamponu jest brązowy to nie wyróżnia się on niczym szczególnym w porównaniu do innych szamponów. Dobrze oczyścił włosy i tyle.

Próbka odżywczego kremu bez spłukiwania do włosów kręconych firmy Kemon: troszeczkę mogę o tym produkcie napisać, ponieważ miałam dwie takie próbeczki, które wystarczyły mi aż na 8 użyć! Krem ten nakłada się na wilgotne włosy i stylizuje je jak zawsze. Działa on troszeczkę jak serum na końcówki. Niestety jest to tak gęsty krem, że trzeba z nim naprawdę uważać, aby nie przesadzić z jego ilością, ponieważ gdy już przesadzimy to włosy będą wręcz zlepione i działanie będzie odwrotne do zamierzonego. Nie skusiłabym się jednak na zakup pełnowymiarowego produktu, który kosztuje prawie 50zł.


Z kategorii CIAŁO zużyłam:

Płyn do kąpieli Luksja Creamy oliwa z oliwek i aloe vera: płyn jak płyn. Dobrze się pienił, ładnie pachniał i nawet dobrze oczyszczał ciało. Kupiłam go skuszona niską ceną w porównaniu do pojemności. Prawdopodobnie skuszę się teraz na inną wersję zapachową.

Rexona Pure Protection: zapach średnio przypadł mi do gustu, ale mogę mu to wybaczyć, bo działa naprawdę dobrze. Uwielbiam antyperspiranty Rexona, które kupuję niezmiennie od kilku lat.

Tołpa nawilżające mleczko-nektar z serii Botanic Amarantus: jeden z najlepszych balsamów do ciała jakie miałam. Świetnie rozsmarowywał się na ciele, bardzo szybko się wchłaniał, pięknie pachniał i miał dobry skład. Czego chcieć więcej? Kolejne opakowanie mam już zakupione tylko teraz w innej wersji zapachowej. Więcej o tym kosmetyku możecie przeczytać TUTAJ.

Balea balsam do ciała z zawartością 40% olejków: świetny balsam do ciała, który szybko się wchłaniał i nie pozostawiał na skórze tłustej powłoczki mimo, że aż 40% składu to olejki. Bardzo dobrze i długotrwale nawilżał moją suchą skórę, a dodatkowo ładnie przy tym pachniał. Skuszę się na niego ponownie, bo jest tani, a naprawdę dobrze działa. Więcej o tym kosmetyku możecie przeczytać TUTAJ.


Masło do ciała Alverde wanilia i mandarynka: produkt z bardzo dobrym składem, jednak bardzo ciężko rozsmarowywało się go na ciele. Masełko fajnie nawilżało i odżywiało moją suchą skórę, a także ładnie pachniało, ale przez to, że wchłaniało się opornie ponownie go nie zakupię. Więcej o tym kosmetyku możecie przeczytać TUTAJ.

Woda perfumowana La Vie Est Belle Lancome 33ml: prawdopodobnie jest to podróbka, ale za to jaka! Zapach rewelacyjnie odwzorowuje oryginał, a także naprawdę długo utrzymuje się na skórze. Jest intensywny, dzięki czemu jest przez innych dobrze wyczuwalny. Mnóstwo pacjentek pytało się mnie czym tak pięknie pachnę, a to chyba o czymś świadczy :D

Facelle Intim chusteczki do higieny intymnej: idealnie sprawdzają się w czasie podróży, ale do codziennego użytku także się świetnie nadają. Są tanie i nie podrażniają skóry, a także są dodatkowo dobrze nawilżone.


Z kategorii TWARZ zużyłam:

Nawilżająco-łagodzący koncentrat do twarzy Jean D'Arcel: produkt ten mnie jakoś specjalnie nie zachwycił, poza tym jest drogi, bo 4 ampułki kosztują aż 50zł. Koncentrat delikatnie ujędrnia skórę, ładnie pachnie, ale znajduje się w niepraktycznym opakowaniu w formie ampułek. Jakiegoś wielkiego nawilżenia, czy odżywienia nie zauważyłam. Więcej o tym kosmetyku możecie przeczytać TUTAJ.

Delikatny peeling enzymatyczny firmy Pharmaceris: trochę zjechałam go w swojej recenzji, ale po czasie widzę, że wcale nie był taki zły. Przy regularnym stosowaniu na twarzy nie znalazłoby się ani jednej suchej skórki. Niestety jest to peeling zbyt delikatny i może nie sprawdzić się u osób, które mają sporej wielkości suche skórki, bo część skórek zniknie, a część nadal pozostanie widoczna na twarzy. Więcej o tym kosmetyku możecie przeczytać TUTAJ.

Krem do twarzy Bioderma Hydrabio Riche: naprawdę świetnie nawilżający i odżywiający krem do twarzy, który znajduje się w opakowaniu z pompką dozującą idealną ilość produktu wystarczającą na pokrycie całej twarzy. Wcale nie jest jakoś super drogi, a naprawdę świetnie się sprawdza także jako baza pod makijaż. Kupię na pewno, ale dopiero na zimę, bo wtedy sprawdza się idealnie. Więcej o tym kosmetyku możecie przeczytać TUTAJ.

Tonik zwężający pory Ziaja z serii liście manuka: mimo takiego wychwalania go przez innych w internecie mnie jakoś nie zachwycił. Zwężenia porów nie zauważyłam, a zapach był dla mnie okropny. Pompka była fatalna. Nie szło jej używać, bo praktycznie cały produkt lądował obok wacika, a nie na nim. Niestety musiałam przelać ten produkt do innego opakowania, bo pompka po dwóch użycia zepsuła się na amen i w ogóle nie dozowała toniku. Niestety, ale tego produktu na pewno już nie kupię.

Żel do mycia twarzy do skóry tłustej i wrażliwej Effeclar firmy La Roche Posay: dosyć mocno oczyszczający żel do mycia twarzy, który niestety troszeczkę wysuszał moją i tak już suchą skórę, ale nie ma się co dziwić, że tak się zachowywał, bo przecież jest przeznaczony do skóry tłustej. Mimo wszystko dobrze oczyszczał twarz z resztek makijażu, ale nie zakupię go ponownie, ponieważ za bardzo mnie wysuszał. Więcej o tym kosmetyku możecie przeczytać TUTAJ.

Płyn micelarny Corine de Farme: płyn ten posiada w sobie 97% naturalnych składników i przeznaczony jest dla skóry suchej i wrażliwej. Rzeczywiście płyn ten nie podrażnia ani oczu, ani skóry, a przy tym naprawdę dobrze usuwa makijaż. Byłam z niego naprawdę zadowolona, ale ta pompka trochę utrudniała dozowanie płynu na wacik. Bez niej trochę więcej produktu byłoby na waciku, a nie obok niego. Mimo wszystko produkt godny polecenia.

Alverde odżywczy krem do twarzy z awokado: rewelacyjny krem, który sprawdzi się w okresie zimowym, bo jest to krem tłusty. Skład i zapach są rewelacyjne, a cena zachęca do zakupu. Jak tylko znów go gdzieś znajdę w drogerii DM to na pewno go kupię. Więcej o tym kosmetyku możecie przeczytać TUTAJ.

Płatki kosmetyczne Life 120szt: tanie płatki, które troszeczkę rozwarstwiają się przy zmywaniu lakieru z paznokci, ale ogólnie są spoko.

Płatki pod oczy/kolagenowa maseczka pod oczy Purederm: świetnie nawilżone płynem płatki pod oczy, które powodują, że opuchlizna i cienie stają się mniejsze, a skóra wokół oczu jest delikatnie napięta. Bardzo się z nimi polubiłam i zakupię je ponownie. Więcej o tym kosmetyku możecie przeczytać TUTAJ.

Odżywcza maseczka do twarzy z miodem firmy Nivea: rewelacja! Najlepsza maseczka do twarzy jaką miałam! Rewelacyjnie odżywia i nawilża skórę, świetnie się ją zmywa i cudownie pachnie. To już kolejne moje zużyte opakowanie, a w zapasie mam ich jeszcze kilkanaście :D Więcej o tym kosmetyku możecie przeczytać TUTAJ.

Maseczka do twarzy Soraya 10 minut na... do skóry suchej oraz hydrożelowa maseczka ultra nawilżająca firmy Bielenda: niestety obie maseczki mnie nie zachwyciły. Ani jedna nie nawilżyła mojej twarzy na tyle, abym mogła to odczuć, a o odżywieniu nie wspomnę. Nie kupię ich ponownie, bo swoją idealną maseczkę już znalazłam. 

Próbka kremu do twarzy Ulga firmy Ziaja: niestety nie mogę nic o tym kremie napisać, ponieważ za krótko go używałam. Jedyne co mogę napisać to to, że szybko się wchłonął i miał ładny zapach. No i ten SPF20 :)


Będąc na wakacjach także zużyłam kilka produktów, a że nie chciało mi się tachać do domu tych pustych opakowań to postanowiłam, że zrobię pustakom zdjęcie, a opakowania wyrzucę. Podczas pobytu na Zakynthos zużyłam:

Sun Ozon krem do opalania SPF30 o zapachu tropikalnym: wszystko byłoby ok, gdyby nie to, że krem się ciężko rozsmarowywał i tworzył na ciele nieestetyczne smugi, a także rolował się w zgięciach na ciele. Niestety ponownie go nie kupię.

Lambre balsam po opalaniu: dawał uczucie ukojenia i świetnie nawilżał. Przy okazji miał śliczny, słodki zapach. Niestety jest za drogi jak na balsam po opalaniu, więc go już nie kupię.

Lambre krem do opalania z filtrem SPF15: tutaj nie mam żadnych zastrzeżeń. Krem ładnie się rozsmarowywał na ciele, przyjemnie pachniał, a dodatkowo nie rolował się, ani nie warzył w przeciwieństwie do kolegi z Sun Ozon.

Żel po opalaniu Avon After Sun: przyjemnie chłodził, ale po wsmarowaniu w ciało przez moment się kleił, a raczej tworzył taką klejącą się powłokę, która po chwili znikała. Niestety nie było żadnego nawilżenia, przez co dodatkowo musiałam używać masła nawilżającego, aby tą wysuszoną słońcem skórę chociaż troszeczkę nawilżyć. Nie kupię go ponownie.

Woda termalna Uriage: jest to moja ulubiona woda termalna, ponieważ nie trzeba osuszać twarzy po spryskaniu jej tym produktem. Świetnie niwelowała u mnie zaczerwienienia i dobrze tonizowała skórę. Mam już kolejne opakowanie tego produktu, które czeka na otwarcie. Wydajność, działanie i cena (za każdym razem mam szczęście i trafiam na promocje, w której kupuję ją za 14zł) są jak najbardziej na plus. Więcej o tym kosmetyku możecie przeczytać TUTAJ.

Antyperspirant Rexona Diamond- uwielbiam, uwielbiam, uwielbiam ten zapach i wersję Sexy :D

Nawilżający żel pod prysznic Tołpa z serii białe kwiaty: przepięknie pachnący żel pod prysznic, który świetnie się pieni, a nie ma w sobie SLS'ów. Dodatkowo nie wysuszał skóry i miał fajny skład, a wcale nie był drogi. Więcej o tym kosmetyku możecie przeczytać TUTAJ.

No i jak widać zużyłam jeszcze kilka próbek, a także mini opakowania szamponu do włosów i żelu pod prysznic firmy Bienvenue, które niestety były do bani. Odżywka do włosów Matrix była całkiem ok. Polubiłam się także z żelem aloesowym firmy Equilibra, który ładnie odżywił moją skórę po opalaniu i ją koił, a pasty Blend-a-Med Pro Expert wam nie polecam, bo miała w sobie jakieś ziarenka, które podczas mycia zębów strasznie mnie denerwowały, a przy okazji pewnie rysowały szkliwo.

A u was jak z pustakami? Dajcie znać czy coś z moich zużyć wpadło wam w oko albo czy coś miałyście z powyższych produktów, a macie o tym odmienne niż ja zdanie.

czwartek, 2 lipca 2015

Nawilżająco-łagodzący koncentrat do twarzy Jean D'Arcel: HIT czy KIT?


Hej :)
Dzisiaj przychodzę do was z recenzją kosmetyku, który bardzo mnie zaciekawił i w którym pokładałam ogromne nadzieje na poprawę wyglądu mojej skóry. W dzisiejszym poście opiszę wam jak sprawdził się u mnie nawilżająco-łagodzący koncentrat do twarzy firmy Jean D'Arcel.
Zacznę może od tego, że mimo, iż produkt zawiera tylko cztery ampułki to starczył mi na 12 użyć, więc myślę, że po tylu zastosowaniach mogę się już trochę wypowiedzieć na jego temat.


Produkt cure beaute intens firmy Jean D'Arcel jest zamknięty w szklanych, przeźroczystych ampułkach, które całkiem łatwo idzie przełamać. Polecam mimo wszystko otwierać je przez gazik lub inny materiał żeby się przypadkowo nie skaleczyć. Już na poziomie opakowania mam do tego produktu zastrzeżenia. Nie dość, że produkt ten się marnuje, bo żeby nałożyć go na twarz najpierw trzeba go wylać na dłoń, to w dodatku ampułki te są jak dla mnie objętościowo za duże i po otwarciu zużywa się około 1/3 produktu, a reszta stoi otwarta i czeka na wieczorne lub poranne użycie przez co do środka bez problemów mogą dostać się kurz i inne niepotrzebne nam substancje krążące w powietrzu. Nie mniej jednak samo kartonowe opakowanie wygląda elegancko i luksusowo, a po jego otwarciu ukazują się równo poukładane ampułki, które dają właśnie takie odczucia.
Co do działania produktu to jakoś mnie on nie urzekł. Po nałożeniu produkt delikatnie ujędrnia skórę, całkiem szybko się w nią wchłania i na początku trochę się lepi, ale po chwili to uczucie znika (myślę, że uczucie lepkości spowodowane jest zawartością soku aloesowego w składzie). Ampułki te nadają się nie tylko jako baza pod krem, ale samodzielnie także dobrze się sprawdzają. Dobrze nawilżają skórę, ale jeśli ktoś ma bardzo suchą skórę to bez kremu się nie obejdzie.
Zapach produktu jest całkiem przyjemny i delikatny. Nuty zapachowe to chyba kwiaty ogrodowe, bo to mi ten zapach przypomina. Chociaż mam wrażenie, że zapach ten zbliżony jest do zapachu peoni, które bardzo lubię.
Skład ampułek jak dla mnie jest taki sobie, ale podoba mi się fakt, iż na drugim miejscu w składzie jest sok aloesowy i myślę, że to on tutaj najbardziej ujędrnia, nawilża i uelastycznia skórę. Na siódmym miejscu w składzie znajdziemy zaś ekstrakt z kulnika sercowatego, o którym wspomina w opisie produktu producent.
Cena czterech ampułek jak dla mnie jest zbyt wysoka, bo kosztują one 50zł. Czyli jedna ampułka mająca 2ml kosztuje 12,50zł. Uważam, że to za dużo, bo za fajne serum z pipetką zapłacimy podobną kwotę, a wszystko będzie ładnie zamknięte i higieniczne.


Podsumowując: jakoś nie zachwyciłam się tym produktem na tyle, aby go kupić. Uważam, że cena jest zbyt wysoka jak na 4 ampułki po 2ml każda. Te 50zł, które trzeba na nie wydać wolałabym przeznaczyć na jakieś inne serum do twarzy z pipetką albo na jakiś dobry krem nawilżający.


A co wy myślicie o tym produkcie? Skusiłybyście się na te ampułki, czy raczej tak jak ja byście zainwestowały w coś innego?


Moja ogólna ocena: 4-/5

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...